Latem 1982 r. wraz z Mariuszem Gołkowskim byliśmy świadkami groźnego widowiska, jakie rozegrało się na Zakrzówku. Nadchodziliśmy właśnie od strony miasta, kiedy dojrzeliśmy na znajomej górce pod Freneyem znerwicowany tłum. Zadarte głowy obserwowały niebieską sylwetkę na płycie... na lewo od rysy. Był to "Kosiara", który przedarł się przez dolną część Nitów i stojąc na jednym większym stopniu usiłował zebrać siły przed trawersem. Zaskoczenie nasze było kompletne. Dołączyliśmy do grupy obserwatorów, a sprzeczne myśli zakotłowały się w głowach. Z jednej strony żaden z nas nie był zainteresowany w powodzeniu tej próby. Z drugiej strony widok dwóch składanek haków oplecionych pętlami skrótów skłaniał nas do szczerego kibicowania. Nie ulegało wątpliwości, że jeśli "Kosiara" odpadnie, nie będzie dobrze...
Rysiek z charakterystycznymi dla siebie drgawkami ruszył w trawers i po chwili zmagał się z wpinką do diagonala. Ostatnie trudne miejsce przeszedł jakby na bezdechu. Rozpacz gestów naszego kolegi przestała być rozpaczą kontrolowaną. Zdołał jeszcze wpiąć się do wbitego do połowy klincala, złapać ostatni chwyt drogi i skoczyć w kierunku zbawczej krawędzi płyty. Niestety! Rozkrzyżowany w locie kształt miał coś z patosu tatrzańskich tragedii. Klincal wyleciał z mlaskiem, diagonal z cienkim śpiewem. Szarpnięcie obciążonej liny zlało się z głuchym uderzeniem żelastwa, które spotkało na swej drodze głowę śmiałka. Plama krwi na płytach i milczenie.
- Opuszczaj! - wrzasnęliśmy z Mariuszem do zszokowanego asekuranta.
- Nie życzyliście mi dobrze, chłopcy - poskarżył się "Kosiara", kiedy staraliśmy się uwolnić zbolałe ciało z uprzęży i liny. Po chwili podtrzymywany przez nas niedoszły zdobywca udał się w kierunku Rejonowego Ośrodka Zdrowia, którego ponury gmach w niedalekiej (na szczęście) odległości dominował nad panoramą miasta.
Pęknięta czaszka "Kosiary" ostudziła nasz zapał tylko na rok. W czerwcu 1983 r. zmobilizowaliśmy się z Mariuszem na prowadzenie Nitów. Odbyło się to w środku tygodnia, aby uniknąć denerwującej klaki. Droga nie wydawała się nam specjalnie trudna, emocje były gorsze od spodziewanych. Każdy z nas dysponował przecież dość tęgim przypakiem.