uwielbiając/uprawiając obydwie te dyscypliny (czyt. bigwall i buldering...skały też) uważam, że porównujecie dwie całkowicie rożne rzeczy, starając się sprowadzić je do wspólnego mianownika popełniacie błąd. Prawda jest taka że dużo więcej je dzieli niż łączy (mówie o rodzaju wysiłku jak i wyzwalanych emocjach)....to indywidualność i względność mianownika doprowadza was do licytowania "swoich" dyscyplin. Wyobrażam sobie to tak, że w każdym który ma chęć drapania się w górę istnieje potrzeba tak do poczucia impulsu mocy i kontroli ciała jak i do katowania psychy...ale w różnych proporcjach. To jest spekrum na którym każdy ma swoje miejsce. Te proporcje zmieniają się nawet w obrębie jadnostki, ja np. będąc w dol. pustej czasem szukałem bulderów, a czasem włazilem na Sayonarę. A nawiązując do metafor to co jest lepsze cukierek czy befsztyk???
p.s. a może jest po części tak, że bulderowcy boją się Tatr(systemów, logistyki, załamań pogody), a taternicy, że nie zadadzą z fucka i się ośmieszą? więc by się czasem nie skusić na konfrontację wolą zakrzyczeć innowierców i siebie...bo najlepszy wspinacz to wspinacz uniwersalny
pozdrawiam
Wiadomość zmieniona (06-12-04 22:14)
[
www.wspinvision.info]
Fortis cadere, cedere non potest