Czytam właśnie "W Skale i Lodzie" Stefana Glowacza. Moją uwagę zwrócił jeden fragment (w szczególności ostatnie dwa zdania):
"Wspinanie w górach i na wielkich ścianach to nie tylko rzemiosło, ale sztuka wymagająca pokory i respektu, wyczucia w podejściu do ryzyka, ale również do własnych odczuć. Polega ona na rozpoznaniu ryzyka już na samym początku, wymaga zastanowienia się nad nim i dostosowania do niego sposobu postępowania. Niektórzy znani przedstawiciele mojej branży twierdzą wprawdzie, że wspinaczka na żywca, z towarzyszącą jej świadomością niechybnej śmierci w razie jakiegokolwiek fałszywego kroku, jest najwyższą, najczystszą i najbardziej bezkompromisową formą wspinania. Na podstawie własnych doświadczeń uważam, że jest to najbardziej niedorzeczna i pozbawiona wszelkiego respektu wobec życia forma uprawiania tego sportu."
I jeszcze:
"Hasło: No risk, no fun oddaje tylko część prawdy. Drugą połowę ilustrują słowa: <Im bardziej możliwe jest skalkulowanie ryzyka, tym większa frajda>."
W zasadzie tylko raz w górach zdarzyło mi się zrobić drogę na żywca od początku do końca - z takim nastawieniem szedłem już do góry. Kilka razy jednak miałem okazję pokonywać spore fragmenty terenu wspinaczkowego bez asekuracji (lub w stylu dwójka-samobójka), żeby szybciej poruszać się w ścianie i prędzej się z niej wydostać. Mam nadzieję, że nie będę miał okazji przekonać się o bezsensowności żywcowania w taki sposób jak Glowacz (choć z drugiej strony miał ogromne szczęście - wypadek przeżył).