moje wejście zalicza się do kategorii bojowo ale chujowo... we trójkę z namiotem typu chinka, bez kasków, buty i raki pierwszy raz miałem na nogach w les Houches... trasę w Alpy pokonaliśmy stopem, z przystankiem na zbiory w Niemczech, po których udało się uzbierać na sprzęt - najtańsze czekany, raki, buty, karabinki, okularki, lonże - kupiliśmy to w szamoniowie, i tak radośnie, kiedy przestało padać, wyrwaliśmy do góry. Do jedzenia musli i czekolada. Dzień wejścia na grań, dzień laby, dzień szczytu i w ten sam z powrotem na sam dół do pierwszej nieśniegowej wody - do teraz pamiętam jaka ta śniegowa niedobra. Słonko świeciło, szczelin prawie że nie było, kamieniem nie dałem się trafić choć o 12 było w kuluarze jak na froncie, Z opowiadań innej ekipy dowiedziałem się po zejściu, że w kolejny dzień po naszych wyczynach była burza i się czekany elektryzowały. Do liny poręczowej w kuluarze oczywiście radzę się przypinać - na środku bywa zalodzone więc można na ten odcinek założyć też raki.