Ostatnimi czasy w naszych mediach wspinaczowych lansowana jest moda na haczenie. Duża piszą o tym jak fajnie jest haczyć i wogóle, a czasem nawet ubolewają na tym, że ktoś odhaczył drogę (patrz. dyskusja o VO2 max w MG) (notabene wydaje się, że wielu ludzi deprecjonuje zrobienie tej drogi, i uruje o tym, że to nie jest prawdziwe taternictwo etc. - co jest już zupełnie kuriozalne).
To prawda, że w latach 90. hakówka była mocna zaniedbana, ale wydaje mi się, że haczenie tak naprawdę przeczy idei prawdziwego wspinania i może być traktowane tylko jako technika pomocnicza, a nie cel sam w sobie. Wspinaczka klasyczna (ręce+nogi) jest fundament taternictwa od samego początku 100 lat temu, moda na haczenie (podobnie jak kucie) była/jest przejściowa, nawet w USA z dumą odhaczają kolejne giganty i nikt nad tym nie ubolewa. Dla mnie hakówka zawsze będzie zagrywką nie fair, coś jak przystawienie drabiny, czymś gorszym niż normalny wspin.
Źródła haczkówki są proste, tam gdzie natura stawia człowiekowi barierę, tam zawsze człowiek będzie tak kombinował, żeby je pokonać, nawet jeżeli będzie to oznaczało zmianę reguł gry, którą sam wymyślił.