Od dawna pragnąłem wyjść na Czarny Szczyt. Pierwotnie chciałem zwiedzić jego granie, ubieżono mnie w tym jednak. Lecz zaraz potem ujrzałem ścianę południową i utrwaliwszy ją na zdjęciu, podziwiałem w zimowe wieczory. (...) Miast piargów i traw gładkie ciemne płyty - u dołu popodcinane - zachodziły na siebie, tworząc pancerz niezdobyty. Na tę tarczę potwornego gada rzucało złowrogie połyski południowe słońce, przedzierając się przez zwały mgieł poszarpane. Ściana samej turni szczytowej zdawała się wykluczać możliwość przejścia absolutnie, lecz dalej ku wschodowi, gdzie krągły łeb szczytu ciągnie za sobą kolczasty grzebień Czarnych Turni, wcinał się szereg prostopadłych kominów w litą ścianę. Największego z nich, tego, który wiedzie na przełęcz tuż pod szczytem - na kark Czarnego - chcieliśmy spróbować. Zwęża się on w połowie wysokości w głęboką, czarną, ukośną rysę, nad którą czerwone, przewieszone ściany odstraszającym swym wyglądem odbierały nieomal wszelką nadzieję.
/autor: Znany Każdemu/