Dostalem na urodziny od ojca ksiazke Ivana Bajo "Smiech na linie".
Poczytuje wiec sobie i co jakis czas rycze ze smiechu. A zeby samemu sie egoistycznie nie smiac, to przytocze tutaj kawalek, ktory przed chwila mnie rozlozyl:
"(...)Toni oswiadczyl mi po cichu i w zaufaniu, ze jutrzejsza droga edzie jego czwarta. Na pierwsza podobno nie poszedl, bo lalo i zaczal od razu od drugiej. Na niej biwakowal z powodu totalnego splatania sie zasuplania lin. Jeszcze na nastepny dzien rano nie mogl znalezc jednego z dwoch koncow liny. Trzecia droga byl Zabi Kon, z ktorego, wedle jego opinii, >>okropnie zle sie schodzilo<<. Troche mnie to zdziwilo, bowiem z Zabiego normalnie sie zjezdza. Mniej wiecej rok pozniej dowiedzialem sie, ze ten Zabi mial naprawde interesujacy final. Wedlug relacji jego owczesnego partnera na wierzcholku mial miejsce nastepujacy dialog:
- I co, Toni, jak ci sie podobalo?
- Fantastycznie!
- Dobra. Teraz rzuc line na dol. Ja tymczasem zrobie zapis w ksiazce wejsc szczytowych.
- Rzucic? Na dol?
- Naturalnie. Ktorego mamy dzisiaj? Czwartego? Taaak, trzymaj, podpisz sie i ty... taaak... mozemy ruszac! A gdzie jest lina?
- Jak to - gdzie jest? Na dole! Przeciez kazales mi ja rzucic na dol.
- Jezus Maria, ty ja naprawde cala rzuciles na dol?!
- Oczywiscie, przeciez sam mi kazales.
- Dobry Boze, kazalem, ale najpierw miales ja przelozyc przez kolucho haka zjazdowego, a dopiero potem rzucic na dol. Mielismy zjechac!
- Tego na pewno mi nie kazales, o tym na pewno nie bylo mowy.
I tak trzecia droga zakonczyla sie niebezpiecznym schodzeniem."
:)
mikolaj.