Co prawda pytanie było skierowne do członków społeczeństwa, ale pozwolę sobie również zabrać głos.
Mam w tej kwestii mieszane uczucia. Sprawa jest bardzo złożona. Wg. mnie, jeśli ktoś świadomie niszczy swoje zdrowie, to na jego leczenie nie powinno przeznaczać się pieniędzy podatników. Zdania, jak szkodliwa jest marihuana są podzielone. Mnie przekonuje, że łatwo po niej sięgnąć po coś mocniejszego. Bo przeciez po tego typu substancje sięga się, by dostarczyć sobie przeżyć poprzez sztuczne wpłynięcie na mózg. To dość logiczne i typowe dla ludzkiej natury: próbowac czegoś nowego. A zatem jest to coś, co może zaowocować groźnym nałogiem. Dlaczego więc legalizować coś, co z założenia będzie niszczyć zdrowie, za leczenie którego przyjdzie nam wszystkim płacić?
To samo można jednak powiedzieć o alkoholu. Prawdopodobnie alkohol jest przyczyna znacznie groźniejszych zjawisk społecznych, niż narkotyki. Czy jego też zakazać? A papierosy?
A seks? Seks "niebezpieczny"?
Zakazywanie wszystkiego, co może skończyć się źle, do niczego dobrego nie prowadzi.
A jednak oczekujemy jakiegoś wspolnego członu wyznawanych etyk. Czy podobałoby mi się państwo, tworzące "czerwone dzielnice"? Czy podobałoby mi się państwo, argumentujące: i tak tego nie zwalczymy, czerpmy więc z tego korzyści?
Nie mam zdania w tej kwestii. Wydaje mi się, że różnica między alkoholem a narkotykami (nawet trawą) jest taka, że alkohol co najwyżej wykrywa nasze ukryte cechy, a po narkotykach człowiek się zmienia.
Ale ja mam tyle wspólnego z narkotykami, co z Mercedesami.
Zdaję sobię sprawę, że moja wypowiedź jest zajebiście niespójna, ale jest juz późno i mam prawo do bełkotu.