> na pewno poczekam az bedzie sucho, w innym
teraz to tam dlugo sucho nie bedzie.
> a kruszyzna czy kiepska asekuracja to nie jest moj najwiekszy problem
tu dochodzi jeszcze problem latajacych z gory kamoli. niecale 2 lata temu zamotalem sie w okolicach motyla(*) i polecial mi z gory kamol wielkosci bochenka chleba na reke - szczescie, ze odbil sie od jakiejs trawki przed moim nosem i dopiero gwizdnal mnie w reke. efekt: przecieta (a raczej zgnieciona) zyla, ubita (ale nie zlamana) kosc. na moj text do partnerow (bylismy we 3-ke) "kurwa, przecielo mi zyle", mysleli, ze jedna z lin ;)))
zebami robilem opatrunek z tasmy, zeby zatamowac krwotok, stan zjazdowy z 4 hakow, z ktorych 3 wyciagalem palcami (w koncu wsadzilem tak, ze dzialaly kierunkowo), dojscie z dolu kumpla (zeby wybrac szpej z wyciagu) i zjazd jakies 20m w powietrzu do tarasu. w kominie ponizej ciag dalszy bombardowania i pewnie bym dostal kolejny raz w bark (i byloby po obojczyku), gdyby kumpel nie oslonil mnie ramieniem - jemu polecialo skosnie do ramienia, wiec go nie polamalo.
kurde, koles jest mlody, od kilku lat mysli o zostaniu torpowcem, a ja nie znam nikogo, kto by sie tak na to nadawal (gosc nazywa sie marcin bienias**). w sumie dostalismy jeszcze kilka razy (glownie w kaski i plecaki), ale juz mniejsze kamolki.
tak wiec lapa to bynajmniej nie wzor litej i suchej skaly.
to samo jest po lewej stronie kazalnicy (okolice sprezyny). na srodku takiego bombardowania nie ma.
(*) - cywinski, ktory mnie potem opatrywal, po moim slownym opisie stwierdzil, ze zapchalem sie w jakies niechodzone nawet zima warianty - za wysoko wszedlem w trawers w prawo (ponad kominem).
(**) - on sie nie obrazi. a wypic tez potrafi ;)))
pzdr -
mazeno
[
republika.pl]