biedruń Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> Operował mnie
> zespół doktora Papieża,
30 lat temu (prawie co do dnia) wpadłem w ręce Papieża, który był chyba wtedy lekarzem nie wiele bardziej doświadczonym, niż ja byłem doświadczonym wspinaczem. Więc sam sobie jestem winny, czego nie ukrywam. Miałem szczęście, że nie wylądowałem przez niego na wózku. Na szczęście bardziej doświadczeni koledzy kazali mi się w Nowy Rok wypisać na własne życzenie ze szpitala w Zakopanym (szkoda, że nie za dwa dni wcześniej) i przewieźli mnie do szpitala w Piekarach Śląskich (wtedy czołowy szpital ortopedyczny), gdzie salowe wiedziały więcej o leczeniu złamań kręgosłupa niż niż ja i Papież razem wzięci. Jestem pewien, że dzięki temu uniknąłem poważnych problemów. Pamiętam, że lekarze stali nade mną i pytali się ze śmiechem, gdzie jeszcze takie gipsy zakładają (od jaj do szyję). Przyszła pielęgniarka z kątówką i pięknie rozcięła mi ten garnitur (jak operowała na dole to bardziej bałem się niż jak cięła u góry, ale to chyba normalne). Szpital po kilku miesiącach opuściłem w pięknym gorseciku, którego nie było widać pod koszulą. Potem mając II grupę inwalidzką robiłem na weście 8a w drugiej próbie (stąd zresztą mój nick i ksywka, której już na szczęście nie nie używa :-)
Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, ale leżałem na sali z takimi, co tacy Papieże zepsuli kręgosłupy bezpowrotnie takim samym leczeniem. No ale pewno takie to były czasy, taka wiedza. Pewno przez te trzydzieści lat wiele się nauczył, i trochę ludziom pomógł.
PS. W Piekarach "wpadłem: w ręce doktora Szlachty (pewno już jest na emeryturze, jeżeli w ogóle żyje). Pamiętam, że na kontrole w poradni szpitalnej czekało się wile godzin, a ja nie byłem w stanie wytrzymać (a na łapówki nie było mnie stać). Więc wymyśliłem, że kolega będzie ze mną jeździł. Kolega ubierał biały kitel i mówił, że karetka przywiozła (faktycznie pierwsze razy mnie woziła, więc wiedziałem jak to wygląda). Karetki były bez kolejki.
PS2. Koledzy wyrwali mnie z Zakopanego, ponieważ w Gliwicach żywa była pamięć klubowego kolegi (nie poznałem, więc i nazwiska nie pamiętam), który walnął chyba na Kazalnicy. Trafił w końcu do szpitala (o własnych siłach), gdzie po wykonaniu badań wypuszczono go do domu, bo nic nie stwierdzono. Wyszedł ze szpitala, usiadł na ławce i zmarł. Więc szpital w Zakopcu nie miał wtedy dobrej opinii w Gliwicach.
PS3. Gratulacje za Jajo!
inw