W Polsce formy kolektywnego przeżywania wspinania, znane jako środowisko, są w rozkładzie od czasu pamiętnego samozaorania. Zwłaszcza w kontekście wartości i dyskusji o nich. W najlepszym wypadku starsi milczą albo obszczekują się z gruntownie obsikanych pozycji, młodsi znają głównie poklepywanie (lajki i gratki). Nic dziwnego, wyrastają w próżni.
Przykład pierwszy z brzegu - Piotr Schab i doping. Nie wyobrażam sobie, żeby taki temat nie poruszył Brytyjczyków czy Niemców (wystarczy wspomnieć ostatnią historię nie/przejścia Action Direct). U nas nikt nie jest zainteresowany skonfrontowaniem sie z tą sprawą. Wiadomo, Polacy nie gęsi, swój ligandrol mają, a dziady z Polady wiedzą o wspinaniu jeszcze mniej niż dziady z Pezety.
PS. „Pachniesz Starostą” - taka droga w Tatrach. Znasz może?