Prawie wszyscy na tym Manaslu się wyłożyli.
Jeśli się nie mylę, to Wielickiemu prawie nie zaliczono Czo Oju.
Moim zdaniem, jeżeli ktoś zatrzymał się kilka kroków od szczytu (jak np. nakazuje obyczaj na Kanczendzöndze), to nie ma o co kruszyć kopii. Ale jeśli pokonanie odległości od końca wspinaczki do prawdziwego szczytu to kwestia większego wysiłku, to jest co rewidować. Tak jak w nagłośnionym ostatnio przypadku Manaslu, o którym wspomniał Bart. To nawet ja dostrzegam dużą różnicę jakościową pomiędzy końcem szlaku turystycznego a dojściem do szczytu. To nie jest kwestia "tylko kilku metrów w pionie", ale dodatkowych dwóch (?) godzin i, przede wszystkim, wyższych umiejętności. Te "tylko kilka metrów" na niektórych górach zapewne nie robi różnicy, ale tu ewidentne powinno to skutkować niezaliczeniem wierzchołka głównego.
Czytałem o sporze wokół czyjegoś wejścia na jakąś górę - niestety, nie pamiętam kto i gdzie wchodził - gdy himalaista przeszedł jakąś bardzo trudną drogę, jednak zatrzymał się te "kilka metrów od szczytu". Wejścia nie uznano, a delikwent wykłócał się, że przecież taką trudną drogę zrobił, ledwo żywy tam doszedł, to daliby ludzie spokój z tymi kilkoma metrami. Moim zdaniem - albo styl, albo wierzchołek, jeśli ktoś nie potrafi zrobić obu na raz.
Dlatego sądzę, że wszelkie wątpliwości powinno się od razu publikować i wykłócać się o każdy szczegół. Choćby po to, żeby w przypadku udowodnienia braku zdobycia szczytu, delikwent mógł spokojnie poprawić wynik, póki jeszcze ma czas. Bo co teraz może zrobić Messner? Gdyby od razu mu powiedzieli "Jeszcze wyżej, jeszcze musisz! Nie weszłeś!", to by facet spokojnie wszedł raz jeszcze łatwą drogą (są takie na Annapurnie?). A teraz ten starszy człowiek będzie siedział w fotelu i się frustrował.