Odszedł gigant.
Piśmiennictwa górskiego, alpinizmu i taternictwa. Ale też przede wszystkim wiadomości i wiedzy.
I kontaktów międzynarodowych. Oraz działań i pomocy redakcyjnej, udzielanej w półcieniu bez wielkich podziękowań czy bycia na pierwszej stronie.
A także dawca uwagi i pomocy tym, którzy zgłosili się z czyms ważnym, nawet jeśli byli trochę młodzi i (w dobrym sensie) bezczelni.
Przykładowo, to Nyka doprowadził do szybkiej realizacji książkę "
Burza nad Alpami" (I wyd. 1958, już w 1959 było drugie), po pierwszym post-stalinowskim wyjeździe alpejskim Polaków w 1957. Zbiór reportaży, zebranie tego, szybkie wyegzekwowanie tekstów było kluczową robotą redakcyjną.
To Nyka długo i wnikliwie recenzował Długoszowi na piśmie jego pierwowzór "
Komina Pokutników" w 1960 roku w Morskim Oku.
To Nyka miał wkład w szybkie stworzenie i wydanie książki o zdobycia Kunyang Chhisha (1971) przez Polaków ("
Ostatni atak na Kunyang Chhish", 1 wyd. 1973, redakcja Nyka-Paczkowski-Zawada, też to jest zbiór reportaży, czyli robota edytorska). I na ukazanie się wydania niemieckiego ("
Gipfelsturm im Karakorum", 1977 i 1980).
Przecież właśnie to przejście, jaki i szybki jego drukowamy opis za granicą, były kapitalnym powrotem polskiego himalaizmu na arenę światową.
I Nyka miał tego swiadomość od razu. Tak jak w 1957 w przypadku Alp.
Obie książki - zbiory reportaży (1958 w skali alpejskiej i 1973 w skali himalajskiej) - miały ogromny wływ na czytelników i na pojawienie się w Polsce całych pokoleń ludzi zainteresowanych trudnymi górami.
Gdyby nie Jego determinacja i sprawnośc redakcyjna i towarzysko-organizacyjna, te pierwsze książki i wiadomości
(jeśliby powstały), powstałyby w innej formie i później, i rozchodziłyby sie ze slabszym oddźwiękiem.
Już wtedy miał takie wyczucie dziennikarskie i wyczucie momentów historycznych.
Ma za sobą przeszło 50 lat takiej pomocy jeszcze w wielu publikacjach, kronikach i albumach (i ich tłumaczeniach - czasem tylko za podziękowania w stopce).
Byl też łącznikiem wschodu z zachodem w trudnych czasach, popychał na Zachód wiadomości nie tylko o wspinaczkach polskich, ale i słoweńskich, bułgarskich, czeskich i słowackich, czy z obszaru ZSRR. Wreszcie tłumaczył na nasze dokonania japońskie, w Himalajach przecież olbrzymie (znał język japoński, obok wielu innych).
Do tego dodajmy dosłownie "hektary" poszerzonych, poczytnych a zarazem najeżonych wiadomościami artykułów i notek o tuzinach znanych postaci górskich. Przybliżanych czytelnikom jakby na lekko i bez wysiłku, a zarazem bardzo rzetelnie.
O górskich zdarzeniach historycznych, o nazwach i ich historii, pisał podobnie.
Mogł być wzorem i inspirować, jak pisać poczytnie i rzetelnie, na najwyższym poziomie.
Odszedł nam gigant.
Życzliwy gigant.
R.I.P.
Grzegorz Głazek