Coś słaba znajomość faktów. Kurtyka odzywał się przez te 30 lat, tylko mniej dosadnymi słowami.
"Jeśli alpinista robi karierę, idąc przez las trupów, to zamienia sztukę życia w sztukę umierania. Rozmowa z Wojciechem Kurtyką"
"Tymczasem nie tylko nikt nie zginął na moich wyprawach, ale nikomu nie przytrafiło się poważne zadrapanie. A przecież kariera Jurka Kukuczki czy Erharda Loretana usiana była trupami i wypadkami. Erhard dwukrotnie łamał kręgosłup. Wydawało się, że obaj mają w sobie diabła. Dumny jestem z tego, że dla każdego z nich tylko okres partnerstwa ze mną pozbawiony był wypadków. Myślę, że diabły Erharda i Jurka przegrywały z diabłem Wojtka Kurtyki.
Stosunek Kukuczki do ryzyka był dla mnie nie do przyjęcia. Był to jeden z powodów rozpadu naszego partnerstwa."
To fragment wywiadu z 2014 dla tego samego, popularnego ostatnio medium, rozstrząsającego spory himalaistów.
No i prorocze wizje z tego samego okresu:
"Powiem bezwstydnie, że miałbym ciekawsze pomysły, niż mają współcześni wspinacze. Po prostu miałem je już 30 lat temu. Drwiąc z obsesji koroną Himalajów, wymyśliłem realizację tego, powiedzmy, 10-letniego programu w jeden rok. Wymagało to pełnej asysty helikoptera i nowoczesnego serwisu meteo, no i... jak wynikało z moich kalkulacji, pół miliona dolarów. Artur Hajzer zawył z podniecenia i z powagą zaproponował działanie, ale z nim korona szyderstwa szybko przeistoczyłaby się w koronę chwały. Nadal jestem pewny, że zaaklimatyzowany wspinacz z helikopterem, wybierając rejony z optymalną pogodą, z łatwością w kilka tygodni wszedłby na kilka ośmiotysięczników. Już w 1983 roku Szwajcarzy weszli bez asysty helikoptera w trzy lub cztery tygodnie na G1, G2 i Broad Peak. Na pewno ktoś tego spróbuje.
Miałem też inne fajne pomysły, np. wejście na ośmiotysięcznik z Szerpanką lub Tybetanką. Ale to drętwe lobby wielkowyprawowe w PRL, bez zrozumienia dla stylu... Szkoda gadać."
"Część wspinaczy, owszem, upiększa sobie karierę. Najgorsze są przypadki agresywnych gwiazdek, które procesują się po wyjściu na jaw kłamstwa. Do dziś toczy się w Warszawie proces po zdemaskowaniu drogi na Grenlandii, która miała być pionowym wyczynem, a okazała się stokiem nachylonym około 50 stopni, którego znaczną część stanowią łatwe skałki i trawy.
Procesują się gwiazdy, które dopuściły się nierzetelności. Nie rozumieją, że proces, zwłaszcza wygrany, postawi je poza środowiskiem."