Re: Garść uwag z mojej strony

07 maj 2020 - 02:08:22
Rosenkranz Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> Wielkie dzięki. Pasjonujące. Kawał dobrej roboty.

Hej,

cieszę się, że tak to odebrałeś. Kończąc ostatnią odpowiedź uznałem, że i tak Cię zanudzi, toteż wykasowałem z niej kilka pobocznych przemyśleń zakładając, iż i tak nikogo nie zaciekawią. Jeśli jednak chwaląc te wynurzenia nie chciałeś być tylko miły a faktycznie rzecz doceniłeś – to zamieszczę w formie uzupełnienia – poniżej, te nie dołączone fragmenty. Tylko w skrótowej i wypunktowanej formie, aby znowu nie szło w kierunku wodolejstwa, tym bardziej że niektóre z nich mogłyby z powodzeniem przejść w osobny off-topic.
Zaraz to zrobię, ale chciałem się niezależnie podzielić refleksją nie związaną już z Nordwand a z forum. Proszę jej nie traktować jako krytyki ogólnej forum. Nic podobnego. Mogłem też przecież przeczytać wątki nie stanowiące reprezentatywnej próbki. Gdy skończyłem ostatni komentarz to jakoś tak, niepotrzebnie chyba, przejechałem wzrokiem po kilku ostatnich w kolejności wątkach. To mój pierwszy i bardzo powierzchowny kontakt z forum (co na wszelki wypadek podkreślam ponownie – to, co czytałem, możliwe iż nie jest reprezentatywne), ale zaglądając na nie przypadkiem spodziewałem się zetknąć ze specjalistycznymi, elitarnymi i stanowiącymi w odbiorze duże wyzwanie (np. dla laik mego pokroju) tematami, wątkami i komentarzami. Entuzjazm mi też dodatkowo podskoczył, gdy przed rzeczonymi kilkoma wątkami zapoznałem się z zamieszczonym przez któregoś z adminów tematem pt. „Zasady dyskusji na forum”, w którym krótko a treściwie sprecyzowano czego to nie wolno / nie wypada / nie należy (wybrać, co kto woli) itd. A potem prześledziłem sobie na szybko tych parę wątków i mnie zmroziło. Znalazłem bodajże dwa komentarze o wartości poznawczo-dodatniej. Jeden Waldemara Kowalewskiego i drugi użytkownika bar_talamai punktujący „ściankowych buców”, który był przynajmniej zabawny a więc też niosący w sobie wartość dodatnią. Ktoś tam zadaje pytanie i zamiast wspierająco pomóc to się z niego nabijają i odpowiadają lekceważąco. W tle jakieś pyskówki, gdzie indziej pojedynek na inwektywy a całość wisi nieusuwane strasząc nieco "na dzień dobry" nowicjuszy takich jak ja. :-(
Pewnie przesadzam, bo przecież mogłem pechowo trafić głównie na takie wątki. Niemniej pół godziny przed ich lekturą sam zadałem pytanko o jeden szwajcarski film i po przyswojeniu paru motywów z forum zastanawiałem się, czy pytania nie skasować, bojąc się, że „jeszcze mi odpowiedzą w formie wzmacniającej przekaz jak by powiedział prof. Bralczyk”… :-)

Wracając do sygnalizowanych przemyśleń związanych z wydarzeniami na Nordwand – zamieszczam je poniżej:

To tylko garść refleksji, ale a nuż któryś zaowocuje ciekawą dyskusją:


- zwróćcie proszę uwagę na brak jakichkolwiek wzmianek w ogólnodostępnych w sieci biogramach alpinistów (a więc głównie na Wiki, ale ta prawidłowość nie tylko jej dotyczy) wymienianych w naszej dyskusji o ich sympatyzowaniu z nazistami, nie mówiąc już o przynależności członkowskiej do SA, NSDAP, czy SS. W niemieckojęzycznych wersjach informacyjnych – nic, null, zero. Wiedząc, że coś jednak jest na rzeczy trzeba mocno tropić jakąkolwiek, nawet najmniejszą wzmiankę aż się znajdzie, ale raczej nie w niemieckiej wersji. Jeśli już to gdzieś tam zamieszczone przez (złośliwych rzecz jasna) Francuzów, czy autorów anglojęzycznych. Ja rozumiem, że wszyscy oni mieli szereg niezaprzeczalnych dokonań, którymi się zapisali w historii. Ale ten brak najmniejszych wzmianek nosi jednak (trochę) znamiona jakby tuszowania. Tym bardziej, że pamiętam z dawnych lektur, iż w wywiadach i kręconych o nich filmach dokumentalnych wszyscy bez wyjątku zaprzeczali jakimkolwiek związkom z nazizmem.
No to jak zaprzeczali a jednocześnie w internetowej przestrzeni informacyjnej (tej niemieckojęzycznej, która powinna się z przyczyn oczywistych wydawać jako najbardziej wiarygodna) nic nie ma – to znaczy, ze zaprzeczali nie ze strachu, nie ze wstydu, nie aby się wyprzeć, tylko dlatego – że było to zgodne z prawdą. A część z nich, że przypomnę przykłady Reinera i Angerera, ale też jeszcze bardziej od nich zaangażowanego Harrera była nawet nie tyle „zagospodarowana ideologicznie” z lekkiego przymusu, czy czystego pragmatyzmu, co najwyraźniej była wielkimi entuzjastami nazistowskiej ideologii. Aby szkolić się w Legionie Austriackim z bronią w ręku, czy rozrzucać nazistowskie ulotki po urzędach i kinach na długo przed Anschlussem (Reiner) trzeba być bardzo oddanym sprawie.
To nie jest tak, że na tym etapie, gdy III Rzesza była słaba, prezentowanie podobnych inicjatyw pomagało im w realizacji pasji alpinizmu. To ostatnie to było (ewentualnie) później.
Można było rzecz jasna przeczekać w cieni, np. pod skrzydłami Wehrmachtu, ale i tez tylko wówczas, gdy się miało tam protektorów. Tyle, że wówczas nie byłeś sławny, nie było cię na czołówkach gazet (te ostatnie należały mniej lub bardziej do Partii), nie pojawiałeś się na zdjęciach i nie kojarzono cię z jakimikolwiek nagłaśnianymi przedsięwzięciami. Czyli… nie było cię w świadomości ludzi. Większość tych najbardziej wyeksponowanych osiągnięć niemieckojęzycznych wspinaczy, czy alpinistów z lat 30. To przecież akcje finansowane, współfinansowane lub przynajmniej zakulisowo popierane przez aparat partyjny, propagandowy i rządowy III Rzeszy. Jak ci z nim było wyraźnie nie po drodze a od początku nie chciałeś mieć z nim nic do czynienia to kończyłeś trochę jak Hans Hintermeier i Rudolf Peters, także przecież wybitni alpiniści, którzy „przeczekali czas nazistów” w szeregach Gebirgsjäger i nawet spokojnie przeżyli wojnę, z tego co mi się kołacze w pamięci, jako zawodowi instruktorzy strzelców alpejskich zadekowani spokojnie w alpejskich bazach na głębokich tyłach aż do końca wojennej rzeźni w 1945. Tyle, że „wiecznej sławy” nie zyskali. Z kolei jak chciałeś być „trochę w ciąży” i jak Anderl Heckmair – partycypowałeś wraz z paczką kolegów należących do SA czy NSDAP w szeregu słynnych akcji to w chwili, gdy delikatnie, ale jednak, odmawiałeś przyjęcia książeczki członkowskiej to miałeś zniknąć. Nie liczyły się twoje zasługi, twój wcześniejszy wysiłek w przedsięwzięcia zespołowe bez którego nie wiadomo jak by było, koledzy wsparcia nie udzielili a jak cię miało nie być, to cię miało naprawdę nie być (że posłużę się cytatem z kultowego „Pulp Fiction”) i to nie w łagodnym wymiarze jakiejś spokojnej posadki instruktora, ale w wersji hard, po irlandzku – wysyłali cie na front. Zapewne z cichą nadzieją, że dostaniesz w łeb a na pewno dla przykładu, aby inni widzieli i nie brykali podobnie.
Tak tytułem tego, jak to się trochę prowadzi politykę „lekkiego zacierania śladów”, w tej konkretnej tematyce, w niemieckojęzycznej internetowej przestrzeni informacyjnej.


- przy okazji naszej dyskusji wyszedł też poboczny wątek Austriaków jako tych w sumie „niewinnych”. Przypomnę, że przez parę lat po WWII może nie pół świata, ale na pewno większa część Europy po prostu nienawidziła Niemców. Nie przez rok a przez parę kolejnych lat. Nawet samemu Wagnerowi się nieźle dostało. Nie w przenośni. Dosłownie.
Moja babcia, wysłana na roboty do Reichu z których zwiała do końca swoich dni w sytuacji, gdy z odbiornika TV dobiegał język niemiecki – prosiła o szybkie wyłączenie i podanie środka na uspokojenie bo „musi szybko chapnąć procha”. Z miejsca się Jej przypominało…
Tymczasem spośród wielu najbardziej ponurych nazistów – liczni, bardzo liczni byli Austriakami. Kiedyś, wertując biogramy największych oprawców z obozów koncentracyjnych zaskoczyło mnie, że zaskakująco wysoki odsetek pochodził z dwóch miejsc – z Austrii właśnie i z szeroko pojętego Związku Sowieckiego. To tylko takie tam sobie przemyślenie, ale przy okazji dyskusji o Nordwand powróciło.
Podobnie jest z Holendrami (choć tu, ze względu na stawienie oporu w 1940 oraz dokonania holenderskiego ruchu oporu) rzecz nie jest już tak jednoznaczna. Niemniej mało kto wie, że wielokrotnie więcej Holendrów walczyło po stronie nazistów niż u boku Aliantów. Odpowiednio też więcej ich broniąc III Rzeszy poległo. Bodajże w proporcji 5 : 1, jeśli niczego nie pokręciłem, przy czym bardzo podobnie rzecz się w tej materii ma z np. Duńczykami. I holenderscy naziści mieli ponadto opinię wyjątkowo oddanych sprawie a co za tym idzie i bezwzględnych. Znana, jeśli ktoś się interesuje naszym WP (LWP) zbrodnia w Podgajach z końca stycznia 1945, to najprawdopodobniej dzieło właśnie holenderskich ss-manów. I z dużym prawdopodobieństwem nie wymordowali w nich ok. 30 naszych żołnierzy, ale być może w szeregu akcji w ciągu niewiele ponad jednej doby nawet i powyżej 200 - w miejscowości i na podejściach do niej, gdzie toczono zacięte walki. Historiografia, z braku świadków, uszeregowała te ofiary, najwyraźniej błędnie jako poległych podczas wymiany ognia:
[www.dws-xip.pl]
Można mieć pewne zastrzeżenia do niektórych stwierdzeń autorów, ale finalnie warto się zapoznać z ich ustaleniami.


- aby realizować pasję i być czynnym alpinistą trzeba się było sprzedać (pomijając oczywiście sympatyków samych z siebie). Sprzedać trochę, bardzo a najczęściej w całości. Za jakikolwiek gest czy nawet manifestację o charakterze neutralnym groziły wymierne konsekwencje. I nie idzie tu tylko o np. utrudnianie realizacji pasji poprzez przykładowo brak wydawanych zezwoleń, wykluczenie ze związku, nękanie czy sekowanie ale także np. zsyłkę na front jak pokazuje przykład Anderla Heckmaira.
Obecnie natomiast o tym odcieniu działalności alpinistów i wspinaczy - niemieckich i austriackich w ogóle się w przestrzeni informacyjnej nie napomyka, co nawet nosi znamiona zorganizowanego przemilczenia. Bodaj jeden Rettner, i to też dopiero w latach 90. zaczął rzecz i badać i nagłaśniać jednocześnie.
Wydaje mi się, iż podobną refleksją podzielił się bodajże ROCKDUDE, pewnie bez podskórnych intencji – w odniesieniu do czasu PRL-u. Przyznam, że ja też dokładnie o tym samym parę dni temu pomyślałem, choć nie uznałem za potrzebne tego pisać. Zawsze przy podobnych dygresjach odzywa się bardzo szybko ktoś – a dziś to inaczej jest?! Już to przerabiałem po wielokroć.
Wracając do meritum - w czasie tej refleksji przypomniał mi się też pewien polski filmowy dokument. Oglądać go musiałem w samej końcówce lat 80. Opcjonalnie w 1990, gdyż później to już na studiach nic nie oglądałem :-). Może za wyjątkiem przygód starego, dobrego Alfa, które były wtedy na topie, ale na niego to się w akademiku specjalnie robiło spore przebieżki do świetlicy akademika w której był jedyny, dostępny telewizor. Legendarny Kukuczka w tym dokumencie przyjmuje jakieś odznaczenie od partyjnego oficjela, który życzy mu „zdobycia wszystkich pozostałych 10-tysięczników” – czy czegoś w tym stylu. Oglądałem dawno, mogłem coś przekręcić. Kukuczka dziękuje nie dając po sobie nic poznać i jedynie ukradkiem, po fakcie, puszcza dyskretnie oko do kamerzysty (a więc intencjonalnie do widzów). Pewnie starsi użytkownicy skojarzą o czym piszę.
Jak już jesteśmy przy Kukuczce – od zawsze marzył mi się pełnometrażowy film fabularny o rywalizacji tego ostatniego z Messnerem. Robi się od paru lat coraz więcej produkcji tego typu, często wysokobudżetowych. Patrz chociażby „Rush” z 2013 z Danielem Brühlem i Chris Hemsworth jako rywalizującymi ze sobą Niki Laudą i Jamesem Huntem. Ale pewnie nasza rodzima kinematografia nigdy się za temat, tak przecież by nas przybliżający, nie weźmie. Bo i po co? Lepiej narzekać, że inni, poza granicami nie znają polskich dokonań, lub nas wręcz deprecjonują, niż samemu zadbać, aby te dokonania zostały poza Polską odnotowane i przyjęte do wiadomości. Jeśli natomiast kiedykolwiek weźmie się za to wyłącznie zagranica i tylko ona, to są nieduże chyba szanse na uszczypliwe ale w granicach udokumentowanych doniesień, pokazanie nieszczególnego miejscami charakteru Messnera, który z wiekiem mu się chyba nie zmienił
[www.national-geographic.pl]
a który wychodził też trochę przy okazji tzw. poszukiwań Yeti, czy być może z tzw. projektu „Oetzi”
[www.ksiazkigor.pl]


- im więcej się tych puzzli związanych z tragicznym lipcem 1936 się układa tym bardziej jednak jawi się trochę taki obraz, że z dużym prawdopodobieństwem, gdyby nie sunąca ich śladem para Austriaków to Kurz i Hinterstoißer zdobyliby wtedy we dwójkę Nordwand. Daleki jestem przy tym od ferowania identycznych wniosków co twórcy filmu „Nordwand” z 2008, gdzie dodatkowo bardzo się miejscami wręcz demonizuje Angerera przypisując mu nawet rzeczy chyba nigdzie i niczym nie poparte (jak np. feralne usunięcie liny na Trawersie Hinterstoißera przez niego właśnie, czy dodatkowy uraz golenia czyniący z niego ostatecznie „bezwładny worek” o szeregu innych, wręcz histerycznych zachowań już nie wspominając).
W końcu to ta właśnie para niemiecka wyznaczyła Trawersem Hinterstoißera wskazówkę i przetarty szlak, którym szli wszyscy inni po nich, i którym zdaje się (proszę mnie poprawić, mnie te klimaty interesują do ok. lat 50.) i którym przemieszczają się wspinacze po dziś dzień. To Simpson bodaj napisał wprost, iż Hinterstoißer z tym wytyczeniem trawersu ZNALAZŁ KLUCZ do Północnej Ściany.
Dla nazistów to by był wizerunkowy kłopot. Nie dlatego nawet, że obaj młodzi, mimo że Niemcy, się od nich najwyraźniej dystansowali (może nie aż tak, jak pokazuje to film, ale pewne poszlaki wskazuję że jednak trochę tak), ale że to nie goście z SS czy NSDAP – a więc nie ci niosący palmę pierwszeństwa w ideologii silnych ludzi, czy właściwie nadludzi dali radę – a przedstawiciele Wehrmachtu, to nic że także i do tegoż Wehrmachtu się najwyraźniej dystansujący i wspinający się dla siebie samych i bez jakichkolwiek innych ideologicznych pobudek.


- podziwiam też obu chłopaków z innego względu. Zamierzali być wolni (bo jak wiadomo wspinaczka z wolnością się nieodmiennie kojarzy) a wolności swej i towarzyszących im sukcesów – nikomu nie zawdzięczać. Nie byli pewnie przeciwnikami nazizmu, ale nie chcieli z tej strony niczego dostawać. Podobnie względem armii. Przecież taki sukces jak zdobycie Nordwand spłynąłby rykoszetem splendorem na formację strzelców alpejskich, gdyby Kurz i Hinterstoißer osiągnęli sukces. Tymczasem armia im przedsięwzięcia nie sfinansowała, ale wszystko też wskazuje na to, że był to ich wybór i o to wsparcie nie zabiegali. I to raczej nie dlatego, że byli z czymś do armii uprzedzeni, bo przecież gdyby tak było to primo – nie decydujesz się na służbę zawodową, secundo – jak z czasem nabierasz uprzedzeń to kończysz kontrakt i przechodzisz do cywila. W 1936 wojny wciąż nie było. Po prostu chcieli to zrobić dla siebie. Armia przy tym jednak (post factum) o nich nie zapomniała – finansując poszukiwania ich ciał, jak również sprowadzenie ich do domu (dokładniej ciała Kurza. Hinterstoißera już nie zdołali znaleźć. Na zwłoki tego ostatniego trafili przypadkowo rok później, w 1937 Vorg i Rebitsch podczas swojej nieudanej, pierwszej próby przejścia Nordwand) oraz wysyłając swoich ludzi, aby tego dopilnowali.


- (To może szczególnie zainteresować użytkownika Zulusa) - Hinterstoißer mógł zginąć wcześniej niż to się zgodnie prawie wszędzie w publikacjach przyjmuje. Mianowicie już podczas prób ponownego sforsowania trawersu w druga stronę a nie wraz dwoma Austriakami, później, podczas uderzenia lawiny (o której raz się pisze, że była lawiną śnieżną a raz, że lawiną odłamków skał. Nikt żywy tego nie widział, więc się spekuluje a opisujący historię piszą raz to, raz to. Od Kurza uzyskali jedynie, iż pozostała trójka nie żyje.
Chyba ogólnie więcej w tym wszystkim domysłów profesjonalistów układających swoiste puzzle (ze stanu ciał, z obserwacji przez lunety, z domniemań). O tym, że ktoś z czwórki alpinistów jest ranny domniemywano po zbyt wolnym poruszaniu się pary Austriaków obserwowanych przez przyrządy optyczne a później jako rannego wskazano Angerera, gdyż na jego ciele, po jego znalezieniu (a nie po słowach Kurza, jak czasami się podaje) znaleziono resztki bandaża oplatające głowę, co potwierdzało, że go koledzy opatrywali. Powszechnie podaje się, że Hinterstoißer ponawiał próby sforsowania oblodzonego tym razem trawersu przez aż sześć godzin, opadając sukcesywnie z sił i nie osiągając finalnie sukcesu. O tych sześciu godzinach wiemy, gdyż obserwowano te wysiłki z wielu teleskopów obu hoteli Alpiglen i Kliene Scheidegg. A obserwatorami nie byli tylko widzowie płacący za korzystanie z przyrządów, dziennikarze, czy przygodni goście hotelowi, ale zakładam, iż również profesjonaliści czytający z tego, co widzą. O tych daremnych sześciogodzinnych wysiłkach przedarcia się przez oblodzony już wówczas trawers piszą i Simpson i Retter i Curt von Schneider. Tyle, że nie widziano ich końcówki gdyż wtedy właśnie zaczęła się już wyraźnie pogarszać pogodna i zamieć wszystko przysłoniła. Gdy zespół wspinaczy zdecydował się na zmianę taktyki (a co za tym idzie i trasy powrotu) i już wyraźnie szukał ratunku nie w zejściu a w dojściu do okna chodnika, podejmując próbę opuszczenia się bezpośrednio główną ścianą, to już ich przez zamieć nie widziano. Potem sobie poukładano, że jak drożnik von Altmen ich usłyszał, to szli w jego kierunku. Ale on też najpierw, zdaje się usłyszał coś na kształt jodłowania – co go uspokoiło. Nie widział więc czy sunie ku niemu zespół czteroosobowy, czy już trzyosobowy. A gdy po upływie dwóch godzin wrócił i zaczął nawoływać, to już do niego dotarły niezrozumiałe, bo zatarte przez wichurę okrzyki jednego człowieka z których słusznie wydedukował, że coś się stało, że to wołanie o pomoc. Przez cały czas nikogo nie widział. Przybyli na wezwanie ratownicy również. Słyszeli, iż sponad nich odpowiada jeden człowiek. Zdaje się, że w pracy Schneidera i relacji Glattharda mamy, że ocalałego jako Toniego zidentyfikowali chyba jednak dopiero następnego ranka, po tej strasznej nocy, wtedy też już wiedzieli, że spadające dwa ciała to kolejno Angerer a później (ale dużo, dużo później) niespodziewanie - Rainer. Ten ostatni „niespodziewanie”, gdyż ciało przymarznięte do skały nie odpadło po tym kiedy Kurz pozyskał opasujące je liny, ale niespodziewanie kilka godzin później, jeśli nie w ogóle dnia następnego – czyli 22 lipca, gdy pogoda się poprawiła, ustabilizowała a temperatury podniosły. Z relacji wynika, że o włos spadające nieoczekiwanie ciało ominęło jednego ze szwajcarskich lub niemieckich ratowników. Czytałem o tym w którejś z książek, możliwe iż w ‘Białym Pająku”, ale ten incydent z nagle opadającym ciałem, które prawie strąciło przy okazji jednego z ratowników (dzień wcześniej wiedzieli, że Kurz odciął podczas prób ratowania się wiszącego pod nim trupa Angerera) zidentyfikowanym jako odpadający od skały Rainer, podaje się też chyba tu
[www.ukclimbing.com]
lub tu
[web.archive.org]
Pomyślałem, iż o tym napomknę, gdyż to taka bardzo mało znana i niemal nie przytaczana teza dotycząca tego ponurego wydarzenia - o wcześniejszej o kilka godzin śmierci Hinterstoißera i zaniechania prób sforsowania trawersu właśnie w wyniku fizycznej utraty jedynego członka zespołu, który mógł tego dokonać.


- Toni i tak by zmarł. Ratownicy niemieccy, nawet przybywając na czas, nie odwrócili by już biegu wydarzeń. Później nie byli nawet w stanie odzyskać ciała a jedynie, po wielu, bardzo wielu perypetiach i licznych nieudanych próbach – udało im się z najwyższym trudem je odciąć od liny z użyciem noża umocowanego do końcówki kilkumetrowego pręta. W stanie w którym się już znajdował, by już nie współpracował, bo organizm by mu już na to nie pozwalał – niczego już by nie zmienili. Nawet nie udało im się w toku własnej akcji odnaleźć potem ciała. Wytropili go dopiero dwaj alpiniści oddelegowani z Gebirgsjäger, którym zresztą dowódca 100. pułku z Bad Reichenhall
[pl.wikipedia.org]
(ppłk Kurt?) wydał na to formalny rozkaz, w toku już całkiem innej, niezależnej operacji.


- ile może wytrzymać organizm ludzki (zorganizowany i przygotowany zawczasu rzecz jasna). Wola przetrwania jest u człowieka ogromna a przypadek Toniego Kurza, podobnie zresztą jak i zafascynowanego nim Joe Simpsona, się w to pytanie wpisują.
Ten cały wysiłek niemieckiego alpinisty z 21 lipca jak się wydaje nie powinien się już w ogóle zdarzyć. Po takiej nocy rozplątywać przez 5 godzin z użyciem jednej, jedynej sprawnej ręki oraz zębów żyłki trzech 4-5 mm linek zamarznięte przecież na całej długości na kamień i pokryte lodem, aby spuścić na nich odłamek skały do dopingujących ratowników a potem wykonać operacje związane z podaną przez nich nową liną. Wcześniej pozyskać odpowiednio długi odcinek liny schodząc do jednego martwego kolegi a potem drugi – podciągając się do drugiego, przymarzniętego do ściany. A cały ten repsznur pozyskany i wykonany wisząc cały w warstwie lodu, gdy uchodzi z ciebie resztka ciepła, nie masz co pić i cały czas jedną ręką przytrzymujesz się na kręcącej się linie...
W opisie Simpsona czytałem chyba, że przy tych wszystkich manewrach w Kurza uderzały dodatkowo spadające lawiny śnieżne, przed którymi z trudem kryli się sami ratownicy. Potem był w stanie się opuszczać używając do zjazdu odmrożonej, pozbawionej czucia dłoni. Pewnie cały już poodmrażany. Przecież oni nie dysponowali wtedy urządzeniami zjazdowymi, które teraz by mu szybko życie uratowały. To niewyobrażalne, że człowiek w takim stanie, nawet najbardziej sprawny fizycznie i świetnie zawczasu przygotowany, był władny znaleźć siły, po tych wszystkich kilkudniowych zmaganiach od początku wyprawy – w ogóle to wszystko robić.
Przecież ta cała akcja ratunkowa z Nim związana (nie umniejszając rozpaczliwych, ale też bardzo różnorodnych wysiłków ratowników wystrzeliwujących mu np. z użyciem rakiet liny, tyle że nie widząc go, celujących „na wyczucie i odgłos wołania” – pisał o tym chyba i Simpson i Harrer) sprowadzała się finalnie głównie do olbrzymiego wysiłku psychicznego i fizycznego z Jego przede wszystkim strony.
Chciałem do tego wrócić i się tą refleksją podzielić, jako że w to, co on robił, aby się ratować oraz jak to robił przy swoim stanie – po prostu z trudem można uwierzyć. Glatthard chyba wspominał, bo tylko on był przy Kurzu na ostatnim etapie wysiłków chłopaka dostatecznie blisko, że chłopak walcząc z tym zablokowanym w karabinku węzłem ponoć się modlił. Możliwe, że to tu też o tym jest
[web.archive.org]
Może to także ma przy takim wysiłku i w podobnej sytuacji, jakieś swoje znaczenie…

Ja podejrzewam, że wspinacze mają w sobie dystans do podobnych zdarzeń, inaczej by zwariowali, ale warto znać szczegóły tej i innych, zbliżonych historii, najlepiej z najdrobniejszymi, możliwymi do ustalenia szczegółami. W końcu to przecież dobra przestroga dla innych a zrozumienie podobnych sytuacji to lekcja o której zawsze warto pamiętać.

Dobrej nocy,
Jabu.



.
Podziel się:
Temat Autor Wysłane

Garść uwag z mojej strony

Jabu9 01 maj 2020 - 22:49:24

Re: Garść uwag z mojej strony

valdi 01 maj 2020 - 23:53:30

Re: Garść uwag z mojej strony

makar 02 maj 2020 - 03:02:58

Re: Garść uwag z mojej strony

Sprocket 02 maj 2020 - 12:30:27

Re: Garść uwag z mojej strony

valdi 03 maj 2020 - 00:27:39

Re: Garść uwag z mojej strony

makar 03 maj 2020 - 02:06:59

Re: Garść uwag z mojej strony

Jabu9 04 maj 2020 - 00:05:54

Re: Garść uwag z mojej strony

Jabu9 03 maj 2020 - 23:58:48

Re: Garść uwag z mojej strony

Sprocket 02 maj 2020 - 12:32:03

Re: Garść uwag z mojej strony

Jabu9 04 maj 2020 - 00:13:20

Re: Garść uwag z mojej strony

makar 02 maj 2020 - 13:07:18

Re: Garść uwag z mojej strony

Jabu9 04 maj 2020 - 00:16:34

Re: Garść uwag z mojej strony

Rosenkranz 03 maj 2020 - 12:31:45

Re: Garść uwag z mojej strony

Jabu9 04 maj 2020 - 01:22:35

Re: Garść uwag z mojej strony

ROCKDUDE 04 maj 2020 - 03:14:54

Re: Garść uwag z mojej strony

Jabu9 07 maj 2020 - 02:18:34

Re: Garść uwag z mojej strony

Blondas 04 maj 2020 - 08:36:28

Re: Garść uwag z mojej strony

Jabu9 05 maj 2020 - 02:24:12

Re: Garść uwag z mojej strony

Rosenkranz 04 maj 2020 - 09:11:44

Re: Garść uwag z mojej strony

Jabu9 05 maj 2020 - 01:41:30

Re: Garść uwag z mojej strony

Rosenkranz 05 maj 2020 - 08:55:57

Re: Garść uwag z mojej strony

ROCKDUDE 05 maj 2020 - 17:05:42

Re: Garść uwag z mojej strony

SPLech 06 maj 2020 - 18:50:12

Re: Garść uwag z mojej strony

ROCKDUDE 07 maj 2020 - 18:13:28

» Re: Garść uwag z mojej strony

Jabu9 07 maj 2020 - 02:08:22

Re: Garść uwag z mojej strony

Rosenkranz 07 maj 2020 - 09:04:46

Re: Garść uwag z mojej strony

Dozent 07 maj 2020 - 11:15:57

Re: Garść uwag z mojej strony

Zulus 06 maj 2020 - 13:18:21

Re: Garść uwag z mojej strony

Jabu9 05 maj 2020 - 03:30:11

Re: Garść uwag z mojej strony

ROCKDUDE 07 maj 2020 - 18:44:52



Przykro nam, ale tylko zarejestrowane osoby mogą pisać na tym forum.

Kliknij żeby zalogować