Doczytałem ok. połowy pierwszej części. Poniżej przesyłam kilka uwag względem rzeczy podanych w materiale a rozmijających się wg mnie z faktami. Mogę ich przytoczyć znacznie więcej. Nan nadzieję, że może przydadzą się do wprowadzenia ewentualnych poprawek:
>Pierwszą poważną próbę przejścia północnej ściany podjęli monachijczycy Max Seidlmayer i Karl Meringer w 1935 roku. Rozpoczęli swą wspinaczkę 21 sierpnia, ale trzy dni później chmury, które zakryły północną ścianę uniemożliwiły śledzenie ich poczynań. Po trzech tygodniach ciała obu wspinaczy zostały dostrzeżone z samolotu.
Nie. Z użyciem samolotu próbowano ich zlokalizować, gdy jeszcze żyli, ale już ich nie widziano przez lunety (ze względu na śnieżycę). As niemieckiego lotnictwa z WWI (bodajże 62 zwycięstwa) – Ernst Udet podlatywał do rejonu ich domniemanego biwaku (wg niemieckiej kroniki z 1935 r. – na 20 metrów od ścian), ale nikogo i niczego nie wyparzył. Ciało Seidlmayera rzeczywiście szwajcarscy górale wypatrzyli i ściągnęli we wrześniu, ale ciało Meringera znaleziono dopiero prawie 30 lat później – w 1962 r. zagrzebane w śniegu na tzw. Drugim Polu Lodowym.
>W lipcu 1936 roku miał miejsce kolejny atak czteroosobowego zespołu: Hinterstoisser, Kurz, Reiner i Angerer.
Nie był to atak czteroosobowego zespołu a dwóch dwuosobowych wspinających się niezależnie. I tak na marginesie – niezbyt się (prywatnie) lubiących. Reiner i Angerer mieli wyprawę sfinansowaną przez nazistów i mieszkali wygodnie w hotelu Kleine Scheidegg, w którym pobyt opłaciła im partia. Kurz i Hinterstoisser natomiast opłacili swoją wyprawę prywatnie (a dokładniej to dotarli starymi rowerami ok. 700 km na własną rękę) i biwakowali w namiocie na podejściach do Eigeru. Oba zespoły wyruszyły niezależnie tego samego dnia, ale po ranie głowy jaką odniósł podczas wspinaczki jeden z Austriaków postanowiły się połączyć. Do połowy trasy szli razem. Następnie obaj Niemcy kontynuowali próbę zdobycia szczytu osobno a ranny Angerer asekurowany przez drugiego Austriaka zaczął schodzić. To domniemanie, gdyż żaden z grupy finalnie nie przeżył, ale widząc ich problemy i (być może słysząc nawoływania) dwójka Niemców po pewnym czasie zawróciła i już razem próbowali zejścia wraz z rannym (śledzono ich manewry przez lunety).
>Zostali zauważeni przez strażnika kolejki Jungfraujoch, kiedy znajdowali się w odległości ok. 150 metrów od okna wydrążonego w ścianie (Stollenloch). Strażnik poszedł zaparzyć im kawę, a kiedy wrócił w ścianie tkwił już tylko Toni Kurz – reszta została zmieciona przez lawinę.
Nie. Lawina zniosła jedynie Andiego Hinterstoissera, który spadł w dół i zginął. Gdyby strażnik wyglądający przez „okno” był w stanie ich dostrzec – widziałby dalej trzech z nich: martwego lub umierającego już prawdopodobnie, rannego Angerera, który wisiał pod Kurzem i który w wyniku szarpnięcia prawdopodobnie uderzył twarzą o skałę odnosząc kolejną, tym razem chyba śmiertelną ranę głowy, samego Kurza, który jako jedyny żył oraz znajdującego się nad nim Reinera, który asekurował pozostałych a w chwili wypadku, szarpnięty i przyciśnięty liną do ściany, prawdopodobnie zmarł w ciągu najbliższych minut skutkiem uduszenia. Ciała obu (Angerera i Reinera) odciął dopiero nadludzkim wysiłkiem sam Kurz następnego dnia na polecenia ratowników (także wciąż nie widzących ratowanego a jedynie go słyszących), aby pozyskać liny którymi byli opasani i do których umocowani. Ciało Angerera spadło w dół. Ciało Reinera pozostało, mimo odcięcia przymarznięte do skały przy haku, który można oglądać do dziś. Ani strażnik kolejki ani sami ratownicy (na opisanym etapie) nie widzieli żadnego z grupy. Porozumiewali się z nimi wyłącznie krzykiem. Strażnik ich nawołując (gdy wszyscy czterej jeszcze żyli). żadnego z ich nie zauważył ani nie pobiegł robić im kawy. Nawoływał ich do skutku mniemając, że mogą znajdować się w zasięgu głosu aż zaczęli odkrzykiwać. Nie pobiegł wówczas po kawę tylko po szwajcarskich ratowników, którzy czekali w pogotowiu.
>ratownicy dotarli do niego na odległość 50 metrów, ale z powodu fatalnej pogody zostawili go na kolejną noc w ścianie
Pierwszego dnia akcji ratunkowej wisiał ok. 60-70 m od ratowników i w ogóle go nie widzieli a jedynie słyszeli. O tych 60 m wiemy dokładnie z ich relacji, gdyż paradoksalnie stały się przyczyną (bezpośrednią) śmierci Kurza. Ratownicy bowiem połączyli dwie 30 m. liny węzłem (wcześniej jeden z nich miał umocowaną nieprzepisowo, miedzy plecakiem a plecami odpowiednio długą 60 m linę, ale w wyniku jego nieostrożności zsunęła się mu i spadła w dół), aby go ściągnąć a węzeł ten ostatecznie zablokował się w karabińczyku a wyczerpany Kurz z odmrożona co najmniej jedna ręką nie był go w stanie odblokować. Odległość szacowana była zresztą przez ratowników nawet na nieco ponad 60 m. W zachowanej ich relacji pada w pewnym momencie przekaz, że po połączeniu węzłem dwóch 30 m lin wyliczyli, iż Kurzowi, który się na nich spuści zostanie jeszcze kilka metrów do zeskoczenia w śnieg (podciągnęli mu na lince drugi nóż w tym celu, gdyż własny w toku nadludzkich wysiłków przy ratowaniu życia upuścił).
Hans Schlunegger (szwajcarski ratownik, ten który zgubił długą linę) w swoich zapiskach podsumowujących służbę stwierdził coś w stylu „zespół połączył dwie krótsze liny (obie po 30 m każda), aby osiągnąć wymaganą długość; jednak połączone liny wciąż nie wystarczały”.
>Toni Kurz oczekujący pomocy przez trzy dni zmarł z wyczerpania, kiedy ratownicy znajdowali się zaledwie pięć metrów od niego.
Kurz nie czekał na pomoc trzy dni, bo wisząc na linie w śnieżnej zamieci przy temp. dochodzącej do prawie 40 stopni trzydniowa akcja ratunkowa byłaby nie możliwa. Piszę z pamięci a więc należy wziąć margines błędu ale od uderzenia lawiny, która wyeliminowała trzech z czwórki alpinistów i de facto zainicjowała akcję ratunkową do tragedii z blokującym węzłem i słynnych ostatnich słów Toniego (Ich kann nicht mehr - Nie mogę już dłużej Nie dam rady dłużej.) trwało to razem ok. doby.
>W 1938 roku dwóch włoskich wspinaczy umarło podczas biwaku na końcu trzeciego pola lodowego. Od tego zdarzenia miejsce to nosi nazwę “biwak śmierci”.
Wg mojej wiedzy nazwa ta używana jest w odniesieniu do tego miejsca od lata 1935 r. i wywodzi się od okoliczności w jakich znaleziono tam we wrześniu tego roku ciało Maxa Sedlmayera, który zamarzł na stojąco podczas próby przeczekania tam wraz z kolegą nocy. Nazwę po raz pierwszy (w szerokim odbiorze) przytoczyli bodajże Niemcy w swojej kronice, bodaj z listopada 1935 r., która gloryfikowała obu alpinistów oraz wielbiła szukającego ich Udeta, pnącego się po szczeblach kariery i będącego w 1935 r. u szczytu łask u Göringa. O tym "biwaku śmierci" w kontekście znalezionego tam w pozycji "biwakującej" martwego Sedlmayera wspomina się też dużo w szeregu publikacji poświęconych pierwszym próbom zdobycia północnej ściany, min. w kultowym „Białym Pająku” Heinricha Harreraz 1959
[
archive.org]
którego lekturę polecam każdemu pragnącemu przybliżyć sobie kulisy wypraw mających pokonać Nordwand.
Obaj wzmiankowani Włosi (bodajże Menti i Sandri) nie „umarli podczas biwaku” tylko, z tego co pamiętam, odpadli od ściany w okolicach „Trudnej Rysy”, gdy dopadła ich przed zmrokiem (zanim zdążyli założyć biwak) burza śnieżna. Ich ciała znaleziono przecież roztrzaskane (jedno nazajutrz, drugie bodajże po kilu dniach) u stóp ściany.
Wybacz, ale po dojściu do tego fragmentu rezygnuję z dalszej lektury. Doceniam podjęcie ciekawego i trudnego tematu, niemniej zbyt duża ilość przeinaczeń czy wręcz błędów nie zachęca mnie do zapoznania się z całością. Jak już napisałem – doceniam, ale wyznaję zasadę: piszesz i zamieszczasz w sieci, gdzie przyswajają fakty inni – to rób to rzetelnie, weryfikując dane z kilku źródeł. Powodzenia.
Pozdrawiam,
jabu