Jeśli byś sam prowadził jakikolwiek biznes, to raczej byś głupot nie wypisywał ("Jaki kryzys?"). Człowieku, w mojej firmie przychód (czyli obrót żeby wyeliminować nieporozumienia), spadł w tygodniu zaczynającym się 16.03 (czyli po wprowadzeniu stanu zagrożenia epidemicznego) o 60%. A i tak jestem w lepszej sytuacji niż wielu innych, których obrót spadł o 100%. Mniej więcej to samo powiedział ci w żołnierskich słowach Jerry Gwizdek i weź sobie to do serca, zamiast podniecać się tym, co się dzieje na giełdach. Światy realnej gospodarki i rynków finansowych dawno się już rozjechały w wyniku przyjętej przez władze monetarne większości krajów po kryzysie 2008-2009 strategii wychodzenia z kryzysu za pomocą drukowania pieniądza w niewyobrażalnych rozmiarach (tzw. QE czyli "luzowanie ilościowe"). Ten pieniądz zalewa giełdy (a nie realną gospodarkę) i winduje ceny aktywów finansowych do absurdalnych poziomów. Ponadto, wbrew wszelkim regułom gry, mechanizm ciągłego drukowania pustego pieniądza pozwala egzystować nieefektywnym podmiotom, których w normalnych warunkach rynek już dawno by się pozbył i zastąpił podmiotami efektywnymi. Mamy zatem skrzyżowanie keynesizmu i marksizmu w najczystszej postaci. Tak działa dzisiaj rynek finansowy i nie jest on żadnym barometrem, co się dzieje w realnej gospodarce. Najlepszy dowód wczoraj, kiedy po ogłoszeniu danych z amerykańskiego rynku pracy (najgorsze w historii, ponad 3 mln. wniosków o zasiłki, znacznie więcej niż najbardziej ponura prognoza Goldman Sachsa), indeks S&P wystrzelił o 5% w górę. Dlaczego? Proste. Rynek zinterpretował to w ten sposób, że teraz FED będzie musiał dodrukować jeszcze więcej USD niż nawet te kosmiczne 2 BLN, które już obiecał, a więcej pustej kasy to oczywiście zwiększy popyt na akcje. Typowa reakcja narkomana, któremu obiecano nowe dostawy czyściutkiej hery.