Kolega wciąż o tej Kartaginie.
Akurat nieudana wyprawa z definicji jest ciekawszym materiałem na film, bo sama w sobie niesie jakieś pęknięcie, rozdźwięk między zamiarem a realizacją, naprężenia materiału ludzkiego, tarcia. Jako taki wymiar sportowy jest dla sztuki nieistotny albo co najmniej drugorzędny i sam w sobie niczego nie gwarantuje. W zasadzie dokumentacja udanego wejścia ma zasadzie: było bardzo ciężko, ale się udało, jest trywialna, zalatuje banałem i odsyła produkt do rodziny filmików. Bohater złamany, gorzki, pełen niedosytu intryguje bardziej, vide Szalony u Koszałki.
Pytanie, co Załuski zdołał z Lodowych Zawodnilków wyciągnąć?