Przeczytalem odpowiedzi i komentarze, wlaczajac te zespolu doradczego komisji szkolenia PZA, prezesostwa fundacji oraz (jak mniemam) pozostalych instruktorow wspinaczki. Przeczytalem rowniez te, dosc wymowne, zeby nie powiedziec agresywne. No i przykro mi sie zrobilo, wiec stwierdzilem za podobnie jak Blondas nie wytrzymam i skomentuje.
Dawidowi przede wszystkim naleza sie gratulacje za odwage. A w drugiej kolejnosci od rzeczonego grona przeprosiny. Za co? Za to ze byl na kursie, jak sie domyslam u instruktora. Prawdopodobnie PZA, a jak nie PZA to i tak sie naleza. Zaplacil za ten kurs, aby ktos z wiekszym doswiadczeniem pokazal mu i nauczyl go jak nie zrobic sobie krzywny w skalach. I on zaufal tej osobie. I niemalze skonczyl marnie przez to zaufanie.
Dla mnie to nie jest przypadek, dzieki ktoremu mozna sie powyzywac na osobie malo doswiadczonej w skalach. Raczej, jest to material dla wszystkich ktorzy szkola, nad ktorym nalezy sie pochylic i zaplakac. Patrze na wymagania kwalifikacyjne pozwalajace do przystapienia do kursu na instruktora PZA, patrze na kolejne 24 dni zjazdow i na bog wie ile godzin pracy za darmo nazwanej stażem. W stosunku do innych krajow wyglada to jakbysmy szkolili instruktorow pod szyldem 'zero casualties'.
I jaki jest efekt? Osoba po kursie nie jest swiadoma jak wazna jest niezrywalnosc stanowiska? Dla mnie dwoja na szynach dla grona profesorskiego. Kurs zgodny z programem szkolenia PZA. Co to oznacza? Ze 99.9% kursantow przeżywa? Jak dla mnie to nadal mało.