Powiedzieć, że Ondrze "dojebują" to bardzo odważna teza.
Zawody powinny chyba wyłaniać najlepszych zawodników w danej dyscyplinie, minimalizując element losowości.
A co mieliśmy na mistrzostwach świata? Wspinaczka na czas gdzie (mocno dyskusyjny) falstart oznacza ostatnie miejsce, buldery seryjnie fleszowane (nawet przez wszystkich), na wyjątkowo małych przewieszeniach (dodatkowa losowość), jedynie prowadzenie się obroniło.
Jak bawiła się publika oglądając pięciokrotną bańkę w finale kobiet, doskonale widać było na ujęciach widowni.
Wszyscy już wiemy, że routesetterzy potrafią ułożyć ruchy wymagające płynnego przemieszczania się w kilku ruchach. Za pierwszym razem to było ciekawe, za setnym nudne i wkurzające. Miejsce takich przystawek jest w eliminacjach / półfinałach. Może jednak ciekawsze ale i trudniejsze jest ułożenie bulderów, które rozrzucą stawkę kosmitów trudnością / ciągiem ruchów.
Co to za idiotyzm z koniecznością wyłonienia jednego zwycięzcy przy jednakowym wyniku na drodze finałowej? Czy Janja zdobyła 2gie miejsce czy może pierwsze ex aequo?
To że zawody na czas były pierwsze w prehistorycznych czasach, nie ma znaczenia. Różne były ślepe uliczki w historii wspinania. Miejmy nadzieję, że kombinacja jest jedną z nich.
A jak nie to dołożyć:
- slacklining (taśma to prawie lina)
- parkour (wbieganie na ściany)
- zeskakiwanie z topów tylko robiąc oceniane przez trójki sędziowskie triki