Jakieś dwa tygodnie temu wspinałem się z kolegą na Krzywej w sokołach. Jak dochodziłem do stanu od trawek słyszę szloch, okazuje się że obok drogę robi zespół trzyosobowy no i dziewczyna która jest gdzieś w kominie za winklem dosyć mocno płacze. Kolega z zespołu cierpliwie tłumaczy co ona ma zrobić, co dokładnie się odbywa za rogiem nie widziałem ale płacz nie ustaje.
Pomyślałem sobie że zabrał gościu swoją dziewczynę i zmusił do prowadzenia stąd ten dramat. Dokończyłem wyciąg, stan, dotarł mój partner. Chłopak na stanie dzwoni do kogoś i mówi "Robert, podejdź tu na górę bo X nie ogarnia" czy coś w tym stylu. Ok, wspinają się w dwa zespoły i ktoś jest na górze. Jak prowadziłem to słyszałem że gościu się pojawił i coś tam dziewczynie wykłada.
Tylko że jak już byłem wyżej i mi mignął to coś mnie tknęło że to nie jest kolega tylko instruktor. Po chwili gościa widzę jak stoi na górze sukiennic z innym zespołem. ??? Pytam dziewczyny a ona mówi że to kurs u pana Roberta. Pan Robert jest instruktorem wspinaczki skalnej PZA (no chyba że jak licencja nieaktualna to hulaj dusza)
Teraz moje wątpliwości:
- czy na jednego instruktora powinno przypadać 5 kursantów ?
- czy dziewczyna z takimi problemami nie powinna być pilnowana ? Ja rozumiem że ostatni dzień kursu, wszyscy rozwspinani, drogi poniżej limesa ale w tej sytuacji...
- czy kurs się powinien odbywać na dwóch różnych skałach ? Ten telefon to mnie naprawdę zdziwił.
- czy to jest uczciwe wobec dziewczyny i jej zespołu?
Czy w ogóle jest możliwe zweryfikowanie jakości szkolenia? Przecież kursantka nie wie że ją i kolegów instruktor zrobił w wała (a przynajmniej ja bym się tak poczuł jakbym na kursie musiał po instruktora dzwonić)
Zjazdy z tej drogi cała trójka też wykonała osobno bo instruktor siedział w tym czasie gdzie indziej. Nie wiem, ja bym wolał jednak patrzeć na ręce w takiej sytuacji..
Widzę jak szkolą inni instruktorzy w sokołach i chyba jednak inaczej to wygląda niż powyższa sytuacja ...
Zmieniany 1 raz(y). Ostatnia zmiana 2018-07-25 01:56 przez lpi.