Ja bylem tylko na 2 wyprawach z Polakami:1. Nanga Parbat Rupal Face 1985 (Kukuczka, Heinrich, Carsolio) i 2) Mt. Everest 1989 (Chrobak, Marcinkiewicz). W tamtych czasach glownym problemem Polskich wypraw byl brak dolarow na oplacenie pozwolen, tragarzy i innych miejscowych wydatkow. Moja i Carlosa rola to bylo dostarczyc dewiz. Ja zalatwialem permity, kupowalem Karimaty w UK, plecaki etc. Polscy himalaisci byli wtedy ewenementem na skale swiatowa - mieli oplacane pensje przez ich zaklady pracy (choc tam nie pracowali), wyjezdzali na koszt Panstwa i wiodlo im sie w Polsce b. dobrze bo dorabiali jeszcze przemytem. W kontekscie spolecznym, byla to zdecydowanie uprzywilejowana i ekskluzywna grupa. W tamtych latach nie bylo w Polsce ani jednej renomowanej wytworni sprzetu alpinistycznego, stad przywiazanie do "zlomu" jak to mawial Zyga Heinrych. Polacy byli jedyna narodowoscia ktora po wyprawie probowala sciagac sprzet z gor i to nie tylko ze swoich wypraw. To co inni zostawiali, bylo latwym "lupem" naszych kolegow. W czasie layover w Bazie pod Everestem, Zyga namowil mnie na "szperanie" w lodowcu Khumbu. Znalezlismy duza ilosc karabinkow, srob lodowych etc., ktore to Zyga zabieral potem do Polski. Wydaje mi sie, ze homikowanie starego sprzetu stalo sie jego swoistm hobby.
Pytasz o akcje ratunkowe. Na kazdej wyprawie Himalajskiej na ktorej bylem byla akcja ratunkowa. Nie bylo co prawda helikoptera, mediow i fanfar. I tak na Nanga Parbat sciagalismy razem z Kukuczka Samolewicza ktorego lawina poturbowala, a potem pod koniec wyprawy ratowalismy Zyge Heinrycha, ktory zlamal noge na ok. 6200 metrach i na sam koniec wyciagalismy ze szczeliny lodowaj Kukuczke. W czasie wyprawy na Everest, ratowali mnie - wyladowalem w niezaopatrzonym obozie na 7500 gdzie nie bylo ani paliwa ani jedzenia i bez lacznosci, bo Klimek (radio uzywane na Polskich wyprawach) sie akurat zacial. Po 2 dniach bez picia i jedzenia doszli do mnie Gienek, Carlos i Zyga, i dzieki nim jeszcze zyje. Po wyprawie na Everest w 1989 moja grupa poszla w dol i o tragedii i akcji ratunkowej na Lho La dowiedzielismy sie dopiero 10 dni pozniej w Kathmandu. Dostepnych telefonow satelitarnych i komorkowych jeszcze wtedy nie bylo. Na innych wyprawach akcje ratunkowe byly tez na porzadku dziennym. Nikt jednak tego nie naglasnial, bo wiadomo, ze kolegom zawsze trzeba w gorach pomagac. Normalka. Pozdrawiam,
Slawek