Pasikonik Napisał(a):
> Zasmuciłem się nieco jak przeczytałem o tej
> wycince ringów bo wspinaczem jestem lichym i
> takie właśnie drogi są celem moich
> wspinaczkowych wypadów.
Drogi Grześku,
też jestem lichym wspinaczem i też takie właśnie drogi są celem moich wspinaczkowych wypadów.
Zatem coś mamy wspólnego, ale i coś nas różni, bo ja się z tej wycinki cieszę.
A to dlatego, że lubię się wspinać na własnej. Dobrze sobie radzę z kośćmi i pętelkami - po wielu latach wspinania jest to chyba jedyna wyraźna różnica dzieląca mnie od przeciętnego nowicjusza, bo cyfrę, którą mogę się poszczycić, większość osiąga najdalej w drugim sezonie weekendowego wspinania.
Poza tym, wspinanie na własnej po łatwych, dobrze asekurowalnych drogach, ma mnóstwo zalet:
1. Drogi na własnej mają mniej przejść i przez to wolniej się wyślizgują
2. Brak kolejek pod drogą, nawet w słoneczny weekend można się dopchać
3. Większa satysfakcja z poprowadzenia drogi, zwłaszcza OS
4. Przeloty są tam, gdzie chcę, żeby były, a nie tam gdzie je np. umieścił ekiper Stefan na polecenie pryncypała Paradowskiego.
> Wdzięczny jestem, że ktoś te drogi obija,
> dzięki temu mogę spędzać czas w skałach i
> coś w swoich wąskich granicach podziałać.
Też jestem wdzięczny, że obijane są łatwe drogi, ale nie wtedy, gdy da się je bezpiecznie poprowadzić na własnej. W tym drugim przypadku jestem wdzięczny za usuwanie ringów. Też mam, podobnie jak Ty, "wąskie granice" wspinaczkowych możliwości, ale dzięki umiejętności prowadzenia dróg na własnej owe granice się poszerzają.
> Tym
> bardziej niszczenie efektów tej pracy wydaje mi
> się bezsensowne i nawet trochę boli.
A co Cię boli, tak konkretnie? Nie masz własnego zestawu kości? Nie umiesz ich używać? A próbowałeś chociaż? Jeśli nie - polecam, świetna sprawa, dodaje parę punktów do wspinaczkowego poczucia wolności.
Można się wspinać tam, gdzie się ma ochotę, a nie tylko w miejscach wyznaczonych przez łaskawego ekipera. Można też pojechać w góry i robiąc z tymi kostkami praktycznie to samo, co na Północnej Kuli, osiągać cele, o których przeciętny spitojeb może co najwyżej pomarzyć.