> Kreskowanie to nie A0 tylko udogodnienie dla
> ułomnych aby im było łątwiej zapamiętać
> sekwencję.
> Liczba i długość kresek jest proporcjonalna do
> wielkości wspinaczkowego upośledzenia.
> Problem, żeci osobnicy po sobie nie sprzątają i
> afiszują się swoim kalectwem.
Nie przesadzaj. Co powiesz w takim razie w przypadku zakreślenia chwytu, bądź stopnia dla osoby np. będącej debiutantem wspinaczkowym? Osobiście wolę zaznaczyć jakiś ukryty chwyt lub stopień niż po raz dwudziesty drzeć ryja w skałach 'nie! to drugie lewo' ;)(nie wszyscy to lubią). Więc nie sprowadzałbym tego tylko do poziomu czynności pokazującej ułomność.
Inną sprawą jest nieposprzątanie takich wskazówek po sobie, o czym wiele osób raczy wygodnie zapomnieć, bądź ostentacyjnie zlać. To już jest swego rodzaju kalectwo umysłowe.
Ja po sobie sprzątam i często właśnie po takich agentach, o ile mam krechy w zasięgu ręki, bądź możliwość szybkiego dostania w takie miejsce. Kwestia kultury, podobnie jak ogarnięcie terenu pod skałą.
Ale nie wrzucałbym do jednego wora kreskowiczów z ordynarnymi syfiarzami bo to inna bajka. Często zdarza mi sie zrobić kreskę do chwytu, gdy w sekwencji jest np dynamiczny przechwyt i trafienie poza obręb oznaczenia owocuję utratą skóry na wampirach. Jako, że należę do cięższych wspinaczy mam prosty wybór: kreska albo 3 nieudane przymiarki i po dniu wspinania. Wybieram opcje mazania i zmazywania.
A bawiąc się w ortodoksa to równie dobrze można by było sobie życzyć, żeby każdy po sobie mył drogę, bo psuje innym prawdziwego sajta. Kwestia perspektywy.