> Mam wrażenie, że następuje tu rozmydlanie tego,
> co w alpinizmie szeroko pojętym było i mam
> nadzieję, że nadal jest cnotą nadrzędną -
> "Nie zostawia się partnera choćby był bryłą
> lodu". Odstępowanie od tej zasady jest
> postrzegane jako egoizm i dbanie o własny
> interes. Wszyscy czworo wiedzieli, że na szczyt
> chce wejść każdy z nich, a nie jeden, który
> zrealizuje cel wyprawy. Wszyscy czworo
> zaryzykowali wchodząc na szczyt o zbyt późnej
> porze. Wszyscy czworo zaakceptowali, że razem z
> nimi pójdzie osoba, która miała powiązane
> raki. Taka akceptacja zobowiązuje też do pomocy
> osobie, która będzie miała problemy z takimi
> rakami. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której
> mógłbym spojrzeć ludziom w oczy po tym, gdybym
> opuścił partnera przed przebyciem przez niego
> trudności (tu kominek i szczelina) i poszedł
> sobie dalej nie czekając czy on pokonał
> niebezpieczne miejsca. Nie wyobrażam sobie
> sytuacji, że miałbym nie umożliwić wejścia na
> szczyt partnerowi wiedząc, że mu na tym zależy.
> W tym kontekście Artur i Adam zostawili
> partnerów. Zostawili Maćka i Tomka PRZED
> trudnościami, które ci ostatni mieli przed
> sobą. Nawet w zmęczonym umyśle zdobywcy szczytu
> powinna pojawić się wtedy wątpliwość: "jak
> sobie poradzą partnerzy w tych trudnościach".
> Artur i Adam nie zatroszczyli się w najmniejszym
> stopniu o to, jak poradzą sobie partnerzy.
> Zostawili ich. Bo na zejściu osobą, która
> zostawia partnera, jest ten, który jest niżej i
> bliżej bezpiecznego schronienia.
> Kolego "Ultima Thule" mydlisz ludziom oczy.
Nareszcie merytoryczna polemika.
Oczywiście pozornie można by uznać twoje stanowisko jako równoprawne, ale ja jednak się z tym nie zgodzę i teraz do udowodnię:
Otóż celem wyprawy jest PRZEDE WSZYSTKIM przeżyć, a dopiero w drugiej kolejności zdobyć szczyt.
A to oznacza, że w razie konfliktu celów, realizuje się w pierwszej kolejności cel PRZEŻYCIA.
Jeżeli mamy więc sytuację:
- cel główny - zdobyć szczyt
- cel poboczny - wszyscy zdobędą szczyt
- warunek podstawowy - wszyscy wrócą żywi
I jesteśmy w ostatnim punkcie decyzyjnym, gdy Artur mija się z kolegami, to w tym momencie mamy już główny cel zrealizowany, został tylko cel poboczny, ale koliduje on już z nadrzędną zasadą nie narażania życia.
Gdyby taki scenariusz ten zespół (i jakikolwiek inny) omawiał przed wyprawą, to chyba tylko szaleniec nalegał by na warunek, że w takiej sytuacji wszyscy czekają, aż ostatni z nich zdobędzie szczyt.
Wręcz uważam, że jest to SZALEŃSTWO i tworzenie warunków sprzyjających wielu przyszłym tragediom.
Co do raków, to możliwe, że koledzy nie byli świadomi ich stanu. Nikt w końcu nie bada czyichś raków, a nie sądzę, aby Tomek chciał się tym chwalić. Zresztą wtedy wykluczyłoby go to z ataku.
Ale na ten temat może wypowiedzą się kiedyś uczestnicy. Na razie Wielicki stwierdził, że nic o tym nie wiedział.
Tak więc nie sugeruj żadnej domniemanej "akceptacji" źle wyposażonego kolegi w tak niebezpiecznej misji. Jeżeli koledzy o tym nie wiedzieli, to bardzo źle świadczy to o Tomku. Problem z Tomkiem nie polegał bowiem na tym, że "nie miał mu kto zapiąć raka", tylko na tym, że on sam sobie takie raki przypiął i w nich poszedł.
Podsumowując:
gdy istnieje duże zagrożenie życia, to rezygnuje się z celów AMBICJONALNYCH, a realizuje RATOWANIE ŻYCIA ...