Księżniczka Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> Dominanta kompozycyjna - brzmi zawile. Chodzi o oś konstrukcyjną dzieła,
> o to, by autor wiedział, co, jak i dlaczego tak, a nie inaczej
> chce powiedzieć. By panował nad książką w całym jej przekroju.
Jak dla mnie Machnik pisze konsekwentnie o polskim "gigalaiźmie".
Zaczyna od "społecznego background'u", potem pisze też o konktetnych wyprawach
i o ludziach (i ich motywacjach). Nie widzę tu zasadniczego problemu.
> zaczął w czasie teraźniejszym: wprowadzeniem, które jako żywo przypominało mi
Na takie detale, jak czas (teraźniejszy) w ogóle nie zwracałem uwagi,
bo nie wydaje mi się,żeby w tego rodzaju książeczce to miało istotne znaczenie.
Obawiam się, że przykładasz tzw. "aparat naukowy" literaturoznawcy do czegoś
co nigdy nie miało do tego takiej aspiracji!
> niby synchronicznie, by w końcu zanurzyć się w odmętach diachronii
> Historii nie da się pisać w czasie teraźniejszym. Już sam tytuł definiuje
> książkę jako reminiscencję.
Sorry, doceniam Twoją wiedzę, inteligencję i wykształcenie,
ale wydaje mi się, że strzelasz z armaty do wróbla.
To zresztą jest dość częsta cecha, że "profesjonaliści" lubią
używać języka, któy jest ciężko zrozumiały "dla mas".
Wg mnie intuicyjnie (nie-technicznie) można całkiem dobrze laikowi
wyjaśnić tak ogólną teorię względności, jak i mechanikę kwantową.
Uważam nawet, że prostota objaśniania świadczy o lepszym
zrozumieniu przedmiotu przez objaśniającego.
> Ależ Andrzeju, to nie niechęć! Doceniłam kryptonimy, mimo iż mogą być trudne do
> ogarnięcia nie tylko dla osób postronnych (znam kilka z tzw środowiska, które nie rozumiały).
OK, czyli tu nie ma żadnego problemu - wg mnie personalia są w takich książeczkach
drugorzędne.
> Gdybym naprawdę była inteligentna, to pracowałabym w NASA albo u Gatesa...
Przesadna skromność jest nieskromnością... :)
> No i Biblia się sprzedaje. Kupują ją głównie ci, którzy nigdy jej potem nie czytają.
Bóg zapłać za dobre słowo :)
> Amator to, etymologicznie, ten, który kocha.
Ale Ty wiesz jeszcze lepiej, że "ten który kocha" to nie musi być Casanova! :)
Nie znam Machnika osobiście, ale nie podejrzewam, żeby się uznawał za "pisarza".
> Kiedyś tam, w innym wątku, wymieniałam nazwiska ludzi, którzy przeszli do historii jako pisarze,
> a nie mieli kierunkowego wykształcenia. To nie jest potrzebne. Liczy się talent i ciężka
> praca. Poza tym sztuki piękne kierują się swoistymi prawem: jeśli robisz coś pięknie, to znaczy,
> że robisz to dobrze. Jak robisz dobrze, to możesz pozwolić, by inni uczyli się od Ciebie.
Nie rozróżniałbym w tym kontekście tak bardzo nauki od sztuk pięknych.
Michał Faraday był synem kowala i samoukiem, Einstein stworzył teorię względności
pracując jako urzędnik państwowy w biurze patentowy "po godzinach", Stefan Banach
- może najwybitniejszy polski uczony-matematyk - zasadniczo to miał tylko maturę.
Ale to są przypadki skrajne i nie to miałem na myśli - Machnik Einsteinem nie jest
i chyba nawet to wie...
> Literatura w ogóle, poza niechlubnymi wyjątkami, jest tworzona dla "szarych ludzi",
> a nie dla zblazowanych elit.
No, to chyba niekoniecznie - nie jestem pewien, że "szarzy ludzie" przepadają za wielką
literaturą. Współczesny stan "czytelnictwa", nie tylko w Polsce, chyba na to wskazuje...
Zresztą, w średniowieczu też chyba chłop pańszczyźniany (~90% społeczeństwa)
też chyba nie był zapalonym czytelnikiem :)
> Bo to trywialne, pisać o kasie i sitwie. Powszechnym tropem jest elewacja duchowa,
> ewokowana elewacją fizyczną... (Ja nie oceniam, ja tylko stwierdzam fakt).
Chyba znowu, jako prosty fizyczny, kiepsko rozumiem te "ewokowane elewacje"...
Ale jeśli, jak sama piszesz, "kasa i sitwa" były istotnym mechanizmem napędzającym
działania gigalaistów, to pisanie o tym nie jest kwestią"trywialności", ale prawdy
historycznej. Jak wiesz, nawet wielka literatura światowa opisywała paskudztwa
(np. turpiści).
Tutaj przecież nie chodzi (co już podkreślałem, ale chyba Ci umknęło) w żadnym razie
o "wielką literaturę", ale o prawdę historyczną.
> Smokowianką jestem do tego stopnia zajadłą, że jeszcze nigdy nie byłam w stolycy :-)
> Zaproszenie przyjmuję, aczkolwiek nie na wódkę - jestem abstynentką. Preferuję kawę :-)
Jeśli tylko zechcesz napisać na priv, to zapraszam na kawę!
Chętnie na stare lata się dokształcę.
> I tu błąd. Nie czytaj encyklopedii. Roi się w nich od obrzydliwych stwierdzeń: "jeden z
> naj...", które są jedynie budulcem dla glinianych pomników.
> Przeczytać. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Pomyśleć nad tym, co się przeczytało.
> Spróbować zrozumieć swoisty język autora i przełożyć go na język sobie bliższy (w moim
> przypadku - język teorii literatury). To jest esencją hermeneutyki; nie trzeba wiedzieć, jak
> się zwie to narzędzie, aby je poprawnie stosować.
Encyklopedie czasami (niestety?) czytam (ostatnimi laty głównie WET), ale zbytnio
się tym nie przejmuję :)
Jednak czytanie, nawet wielokrotne nie dla każdego daje ten sam efekt. Jednemu się
coś podoba, a innemu - nie. No, można powiedzieć, że jest jakiś "standard" i jak się to komuś
nie podoba, to znaczy że jest idiotą i kropka. Ale to nie bardzo mnie przekonuje.
Hermeneutyka, istotnie, to tylko nazwa (jak "proza"), stara jak świat, stosowana od czasów
rabinów po Heideggera. Zasadniczo, o ile rozumiem, nie daje jednak absolutnie żadnych
konkretnych wskazówek, czy dana rzeźba, albo utwór muzyczny jest faktycznie "dziełem sztuki"!?
> Daleka jestem od teorii spiskowych :-)
To mnie bardzo cieszy. Miło się z Tobą gawędzi!
Moje pytanie, o którym chyba zapomniałaś było takie:
jakie książki z polskiej "literatury górskiej" Ty (a także i Beta, także jako profesjonalistka)
uważasz za istotnie lepsze od książki Machnika? Problem w tym, że ja wielu konkurentów
nie widzę. Przecież napisaną później (od Machnika) panią (nomen-omen) McDonald szanowna
Beata zjechała jak "burą sukę" (choć została ona obsypana mnóstwem nagród przyznawanych
przez topowych ekspertów). Znany mi, a wydany wcześniej, "Góral z Wilna", jest (mam nadzieję
że się zgodzimy, z całąmoją sympatią do Włodka) - żenujący. O "dziełach" pisanych na zlecenie
przez trzeciorzędnych dziennikarzy - szkoda mówić.
Oceny (moim zdaniem!!) mają sens tylko względny -- względem jakiegoś innego dzieła.
Jeśli ktoś coś zrobił (napisał)i po X-latach inny zrobił coś podobnego, tylko gorszego,
to nie ma o czym gadać.
Ciekawi mnie bardzo, co profesjonalni poloniści mogą mi podrzucić jako "wzorzec z Sèvres"...?
Bo jak dotąd to czytam tylko, że wszystko jest dno... To może czas by wreszcie poloniści chwycili
za pióro?
Serdecznie pozdrawiam,
Andrzej vel Spaślak