Czekając na...

11 sty 2011 - 21:06:06
ewentualnie w ramach rozgrzewki lekturę proponuję;

z cyklu Aa-Bee-Fuuu (Archiwum-Brytan-Forum), klasyka z 2003r.

Wysokie Wywroty


Odcinek Pierwszy

Zdobył prawie wszystko, co forumowicz może zdobyć. Uznanie bywalcow, paniczny strach koni, stale miejsce w panteonie forum. Teraz chcialby siegnac po najtrudniejsze: zeby po jednej zjebce kon dobrowolnie wykasowal nie tylko zjebany post ale rowniez wszystkie poprzednie. Jednak konie nie poddają się tak łatwo. Stefan Starosta też.

*******************************

Pracuje w wielkiej firmie prac wysokosciowych, stad tez bieze sie jego przyslowiowa juz pogarda strachu. Jego ostatnie zlecenie zaznaczylo sie krwawymi pregami na jego duszy. Gorszej pogody w stolicy miejscowi nie pamiętali od 30 lat. Zeszłoroczna zima była piekłem. Huragany zmiotły śnieg z dachow, wyczyściły na błysk wielkie plyty wykruszajac z nich kit uszczelniajacy, zrównały z ziemią budki z hotdogami ktore od lat stanowia glowne pozywienie starosty. On jeden nie dał za wygraną. Kiedy inni pili wode w kanciapie, sam zaatakował betonowa tafle. Szedł mimo bólu w nodze, w ktora wczesniej sam przypierdolil niechcacy lopata nabierajac kitu do wiaderka. Był sam na wielkim dachu, powłóczył nogą, co chwila odbijalo mu sie czosnkiem i stara parowka, Inni pracownicy firmy obserwowali go z kanciapy przez lunetę. - Nie można na to patrzeć - mówili. I opuszczali wzrok....
Każdy chce żyć
Stefan Starosta to szczuply w barach, z dosc duzym kaldunem, czerwonymi oczami, nie pierwszej mlodosci mezczyzna.
Siadamy przy stoliku, Starosta rozlewa denaturat do koniakowek.
- mow mi Stef.
czuje sie zaszczycona...

*******************************


Odcinek Drugi

Stefan Starosta to szczuply w barach, szeroki w talii, z czerwonymi oczami, nie pierwszej mlodosci mezczyzna.
Siadamy przy stoliku, Starosta rozlewa denaturat do koniakowek.
- mow mi Stef.
czuje sie zaszczycona...
-z oliwka czy z lodem , pyta tonem swiatowego mezczyzny
patrze mu w oczy, w ktore tak czesto zagladala smierc. Chce zapytac jak bylo wtedy na plycie ale boje sie ze porusze bardzo wrazliwa strune w duszy tego twardego czlowieka.
Wielokrotnie żegnałem się z życiem - mówi Stef ze spokojem rutyniarza. - Kiedy wiszę gdzieś w górze, często muszę zdecydować, czy iść dalej, czy odpuścić. Najczęściej idę. I tak bylo wtedy na wielkiej plycie zeszlej zimy.
Nie wierze wlasnym uszom, a wiec bede pierwsza ktorej ten nadczlowiek zwierzy sie z najczarniejszych minut swojego zycia.
-jest pan niesamowity - wyrywa mi sie.
-taaak, to lubie - kladzie mi reke na kolanie.
Przeszywa mnie dreszcz, poprawiam sie na fotelu.
-prosze, niech pan mowi dalej.
-juz po 2 metrach zjazdu z wiaderkiem kitu u pasa poczulem ze cos nie w porzadku, lina zjazdowa zaczynala dawac luz, mimo ze na pierwszych metrach zawsze zjezdzam wolno, posuwalem sie skokami, ktore powodowaly blokowanie przyzadu na linie asekuracyjnej. Nagle szarpniecie uswiadomilo mi ze polecialem jakies piec metrow, gwaltownie sie zatrzymujac. Z gory posypalo sie pare cegiel. Fala adrenaliny zalala mi oczy. Zeby odciazyc zablokowane przyzady wcisnalem zgrabiale z zimna rece w pozioma szczeline wielkiej plyty, w tym miejscu wolna od kitu. I to uratowalo mi zycie. Za chwile z wielkim swistem przelecial mi za plecami kawal komina na ktorym zamotana byla moja poreczowka, ze szczatkami muru ktory na chwile zatrzymal moj upadek pozwalajac zakotwiczyc sie rekami w szczelinie.
To koniec- przebieglo mi przez mysl jak blyskawica. Poczulem bulgotanie w jelitach i rownoczescie potezne szarpniecie prawie wylamalo mi palce. Nieludzkim wysilkiem udalo mi sie wytrzymac pare sekund ktore potrzebowaly resztki komina zeby wykruszyc sie z petli. Zapadla cisza, tylko wiatr wyl potepienczo w szczelinach plyty. Pozniej opowiadano mi ze dwie osoby na dole stracily w tym momencie przytomnosc. No tak, ale oni nigdy nie mogli za duzo wypic. Brazowa masa sciekala mi po nogawkach, odrywajac sie od butow dlugimi smugami ktore porywal wiatr. Mam nadzieje kurwa_ze to kit, pomyslalem.

*******************************


Odcinek Trzeci

Stef zamyslil sie gleboko pociagajac lyk filetowego trunku.
-jeszcze, jeszcze - wyrwalo mi sie.
Stef wsunal glebiej reke,
-nie.. to, to znaczy ehh, niech pan... ups, przepraszam, Stef, opowiadaj dalej.
-nie nudze pani?
-mow mi Sendi. Alez skadze, niejedna chcialaby byc na moim miejscu, tak rzadko mozna teraz spotkac prawdziwych mezczyzn. Chyba tylko na filmach.
-Ach, apropos Hollywood, wiesz ze mialem propozycje dublowania Leonarda di Caprio?
-nieeee, naprawde? I co?
- Niestety, nie zdolal przytyc 20 kilo, no i ze sceny z malpami zrezygnowano.
- Stef, wracajac do plyt, powiedz prosze, bales sie?
- Wiesz ja odczuwam strach w innych momentach niz wiekszosc ludzi, tak naprawde balem sie podczas sztormu na morzu Atamanskim u wybrzezy Kazachstanu siedzac w poczekalni u dentysty pokladowego a lata morderczego treningu, ocieranie sie o smierc na kazdym kroku powoduja ze tam gdzie inni sie boja ja mam frajde z dreszczyka emocji.
I tak moglo byc wtedy na wiezowcu, gdybym mial przy sobie moje saltiki, ktore wszyscy moi przyjaciele porownuja do smiercionosnej broni.
-o boze, jakie to podniecajace, czy dlatego ze pozwalaja ci wyjsc zywo ze smiercionosnego pojedynku gora-czlowiek??
-nie, to ze wzgledu na ich zapach...
na nogach mialem niestety tylko gumofilce, z zaokraglonymi czubami, dwa numery za duze pelne brazowej, gryzacej w oczy cieczy.
Szybko i precyzynie jak maszyna wyszkolona do zabijania ocenilem sytuacje: prze-je-ba-ne!
Potworny bol w palcach obu rak mogl swiadczyc tylko o tym ze skasowalem troczki. Wisze na puchnacych bulach, ze slizgajacymi sie czubkami gumofilcow na wysokosci 28 pietra. Do krawedzi dachu brakuje jakies 10 metrow - 3 plyty, za chwile laktaty dojda z krwia do mozgu i uniemozliwia trzezwe myslenie co bedzie jednoznaczne z wyrokiem smierci.
- oochhh, wyrwalo mi sie.
Popatrzyl na mnie z przygana, zacisnalam mocniej uda na jego dloni.
-Nagle przypomnialo mi sie ze na uprzezy mam skajhuka, kolega mi z Alaski przywiozl, moj talizman, tyle razy opowiadalem dziewczynom na sciance jak sie nim poslugiwalem ze teraz musi mi sie udac.
Skajhuk skrobie o beton, zgrzyta z kazdym podmuchem wiatru ale moge wyjac rece ze szczeliny i dac im odpoczac. Gdyby do krawedzi dachu bylo 2 metry wiecej zdecydowalbym sie na droge wprost.
-dlaczego na milosc boska??!!
- bo wtedy stalbym sie jednym z trzech ludzi wszechswiata wspinajacych sie na ponad stumetrowe wiezowce. Ten mial tylko 98 metrow- usmiecha sie przewrotnie swoim usmiechem przystojniaka.

*******************************


Odcinek Czwarty

Skajhuk skrobie o beton, zgrzyta z kazdym podmuchem wiatru ale moge wyjac rece ze szczeliny i dac im odpoczac. Gdyby do krawedzi dachu bylo 2 metry wiecej zdecydowalbym sie na droge wprost.
-dlaczego na milosc boska??!!
- bo wtedy stalbym sie jednym z trzech ludzi wszechswiata wspinajacych sie na ponad stumetrowe wiezowce. Ten mial tylko 98 metrow- usmiecha sie przewrotnie swoim usmiechem przystojniaka.
O boze, co za facet! Jest zaprzeczeniem wszelkich kanonow urody meskiej, a mimo to czuje jakis zwierzecy magnetyzm bijacy z jego bladej tlustej cery. Nigdy bym nie przypuscila ze zamarze o tym aby byc plastelina w czyichs dloniach tak jak teraz. Na sama mysl o jego grubych palcach wslizgujacych sie pod silikonowe zakonczenie moich ponczoch czuje pulsowanie w skroniach. Ciag dalszy opowiadania dochodzi do mnie jak przez fioletowa mgle.
-nie moge tak wisiec do usranej smierci, pomyslalem. Musze cos zrobic. Odpowiedzial mi cichy gwizd z jelit. Wiem - pozbyc sie gumofilcow, w Elbsandstein wspinaja sie przeciez boso. Pierszy but polecial w przepasc.
AAAAAAA. Doszlo mnie z dolu.
Po raz pierwszy od rozpoczecia zjazdu popatrzylem w dol.
Na dole tlumek ludzi otaczal lezacego strazaka, ktory na ulamek sekundy przed upadkiem gumofilca popatrzyl w gore.
No tak_kurwa, pomyslalem. Jeszcze nie zaczalem mojej walki na smierc i zycie a juz mamy ofiary w ludziach.
-Uwaga, kamien, ryknalem i rzucilem drugi but. Patrzac jak leci po raz pierwszy tego dnia zdalem sobie sprawe ze znowu podszedlem do granicy nieskonczonosci by tym razem byc moze stamtad nie wrocic. Postanowilem wiecej nie patrzyc w dol.
A wiec trawers w prawo, 5 metrow samotnej morderczej walki o wielka niewiadoma czekajaca na mnie na polnocnej scianie wiezowca. Walki z bolem palcow, narastajacym zmeczeniem, wiatrem przeszywajacym na wskros, i czajacym sie gdzies w zakamarkach duszy strachem, czekajacym tylko by rozszalec sie w umysle jak pozar...
Setki razy wspinalem sie bez asekuracji ale zawsze koncentrowalem sie do samotnej gry na dole, pod sciana. Nigdy nie zaczynalem w takich warunkach, w polowie sciany. Zapieram stopy w dziurawych skarpetkach o zimna plyte, jedna reka w szczeline, druga podbija skajhuka i szybko laduje obok pierwszej , o kuuurwaaa, resztki kitu zapchaly szczeline tak ze moge trzymac sie tylko na koncach palcow. Uciekac stad! Jakies 80 cm dalej zieje czarna dziura bez kitu, tam musze sie wstrzelic. Podchodze stopami na tarcie wysoko zeby zwiekszyc zasieg i strzal! Trafiony, reka siedzi pewnie, druga szybko laduje obok niej, ale to co widze dalej sprawia ze podnosza mi sie wlosy na karku. Poltora metra litego, zmarznietego kitu, i dopiero potem szczelina ktorej glebokosci stad nie moge ocenic. Probuje siegnac, bez nadzieji ze siegne, tylko po to zeby zobaczyc ile brakuje. Na maksymalnym wysiegu jakies 20 centymetrow. I miejsce tylko na jedna reke, nastepna dziura ponad metr dalej. Czyli nawet jesli siegne prawa reke, to i tak nie zrobie przechwytu na krzyz, nie tak daleko. A skoro na prawa reke brakuje mi teraz 20 cm to lewa na krzyz nie mam co probowac. Koniec.




































Nie!
To sie tak nie moze skonczyc!
Niemozliwe!
Impossible!
Zaraz, zaraz, impossible?!!
Mission impossible!!!
Teraz albo nigdy.
Prawa reka wciska sie do szczeliny przy samym poczatku dlugiej linii kitu. Wychylam sie na prawo i ucze na pamiec odleglosci i polozenia szczeliny na lewa reke - bede musial sie w nia wstrzelic tylem, na slepo.
Okej, wystarczy.
Teraz odbijam sie mocno lewa reka i lewa noga od sciany, okrecam na prawej rece jak na zawiasie i w optymalnej pozycji tylem do sciany wstrzeliwuje lewa reke w jedyne mozliwe miejsce.
Ohhhhhhhhh - dochodzi mnie z dolu jek tlumu.
-zuzia??
Budzi mnie jak z transu, bylam pewna ze to ohhh to bylo z mojego zacisnietego gardla. Uderzajac rytmicznie kolanem w stol od spodu rozlalam alkohol.
-przepraszam, ja taka niezdara
-nie szkodzi.
Zawisam na dlugie jak wiecznosc ulamki sekund rozkrzyzowany na wielkiej plycie. Oczyma wyobrazni widze obraz, tak jakbym sie sobie przygladal, stopniowo skrecajac zoom obiektywu. Totalna gładź, świat odbija się w lustrzanych szybach, na środku wspinacz. Najchętniej sfotografowałbym kogoś na tym tle, tyle że nie znam takiego, który by chciał zapozować.
Obrot w lewo, prawa reka z trudem trafia w szczeline, znow przodem do sciany ale zmeczenie daje znac o sobie w postaci slabnacej koordynacji ruchow. Musze sie spieszyc. Reszta trawersu jest wolna od kitu ale miesnie przedramion za chwile odmowia posluszenstwa. Poruszam sie mechanicznie jak maszyna, z gardla z kazdym zacisnieciem palcow wyrywa sie jek.
Uhhh, ehhh, ahhh, uhhh, ehhh, ahhh, aaaaaaa!
Doszedlem!
Doszlam!
Ostatnim zrywem skatowanych miesni zawisam na jednej rece, wciskam skajhuk w szczeline i ostroznie go obciazam. Zagladam za rog i zamieram. Dalszej drogi nie bedzie, szczelina rowno zacementowana zamarznietym kitem. Do najblizszego okna 2 metry ktore musialbym przefrunac.
Kra, kraaa, miotane wiatrem dwa gawrony najwyrazniej sie ze mnie smieja.
-spierdalac, @#$%&!
Patrze w dol, i teraz widze podskakujacy i zywo gestykulujacy tlum pokazujacy w strone zbawczej poduszki powietrznej, niestety nie pode mna tylko tam gdzie przed paroma minutami lezal strazak. Na powrot nie mam juz sily. Podemna wmarzniete w zapomniany beton maszyny budowlane, kupa gruzu, rusztowania. Nad tym wszystkim smetnie powiewa lina...
O kurwaa!!!
Ale gupi @#$%& ze mnie!!!
Bede zyl!!!
Drzacymi ze zmeczenia rekoma wiaze kluczke, wpinam dodatkowym karabinkiem w tasme skajhuka pod karabinek na ktorym wisze, wyciagam line z przyzadow, przepinam, obciazam i jade!!!
Jade_kurwa do zycia!
Do ludzi!
Klecze na zamarznietym blocie, lzy splywaja mi po policzkach, ktos mnie klepie po ramieniu, ktos podaje gumofilce, jakis damski glos mowi: jest pan niesamowity!
Zyje.
Otwieram oczy, Stef pollezy na fotelu, rozkoszujac sie zapachem trunku, a moze swojej reki?
Jak ja lubie te wywiady z prawdziwymi ludzmi gor!

****************KONIEC*****************


pozdr
dr know
Podziel się:
Temat Autor Wysłane

» Czekając na...

dr know 11 sty 2011 - 21:06:06

Re: Czekając na...

szogun 12 sty 2011 - 00:32:32

Re: Czekając na...

Krakuff 13 sty 2011 - 00:03:51

Re: Czekając na...

laura palmer 12 sty 2011 - 19:41:18

Re: Czekając na...

McAron 12 sty 2011 - 21:00:37

Re: Czekając na...

Anonim 12 sty 2011 - 21:13:02

Re: Czekając na...

xtonyx 13 sty 2011 - 08:39:36

Re: Czekając na...

laura palmer 13 sty 2011 - 14:41:26

Re: Czekając na...

sylwek 14 sty 2011 - 08:37:48



Nie możesz pisać w tym wątku ponieważ został on zamknięty