Z dużym rozbawieniem i zaskoczeniem czytam posty Szanownych Wielkich Taterników w tym wątku!
Wątek zaczął się od krytyki artykułu Kuczoka (dziennikarza słabo związanego z Tatrami) w popularnej
gazecie, opublikowanym w październiku, ponad pół roku temu!!
Padre Miau, czego nikt nie zaprzecza, nie miał z Autorem nic wspólnego. Już wcześniej Autor wątku
krytykował go na łamach "Tatr TPN" i gdzie indziej. Jak rozumiem, ma zamiar to kontynuować
przez następne lata...?
Spór dotyczy "wielkości" -- kto jest 'większy", a kto "mniejszy"... Gdyby się tu spierał
np. Wojtek Kurtyka z Messnerem, albo dotyczyłoby to niesprawidliwego wręczenia "Piolet d'Or", to
jeszcze mógłbym to jakoś zrozumieć. Ale o czym my tutaj mówimy??
Chłopcy skaczą sobie do gardeł usiłując udowodnić, kto bardziej się wysilił wchodząc/schodząc
z jakiegoś pipanta! Kolega Adam nie zdaje sobie sprawy, że z punktu widzenia światowego
alpinizmu są to spory po prostu żałosne Jak mówił Kurtyka, polski alpinizm znalazł się w sytuacji
totalnego upadku. I może dlatego nie pozostało nic, jak tylko skakać sobie do gardeł kto jest "większy"?
I wszystko to jest robione pod płaszczykiem "miłości do gór", "wolności|" czy też "obrony etyki"...
Padre Miau, co by nie mówić, jest dość zasłużonym polskim emerytowanym wspinaczem,
choć na pewno nie najwybitniejszym. Ale który z krytyków jest najwybitniejszym???
Kolega Adam usiłuje zdeprecjonować jego osiągnięcia jako "skałkowe" (choć nie tylko w skałkach
robił drogi - także Tatry i Alpy - a co zrobili jego krytycy??). NB akurat polscy "skałkowi" wspinacze
reprezentują niezły światowy poziom, o czym się tu mało mówi, a "prawdziwi taternicy" są obecnie
"sto lat za Murzynami"...
Wszyscy się powołują na tzw. "miłość do gór", a tak naprawdę mają ewidentne
ambicjonalne dewiacje, zupełnie nieadekwatne do swojej pozycji w światowym alpiniźmie.
I czym mniej w światowym alpiniźmie znaczą, tym bardziej uważają się za "wielkich prezesów,
prawdziwych taterników" etc. i tym bardziej deprecjonują innych ludzi [m.in. pewien taki wielki prezes
i taternik, w ramach merytorycznej dyskusji, nazwał mnie "laikiem i turystą", choć sam zrobił w życiu
dwie drogi ledwie VII- i bynajmniej nie były to bigwalle].
Niestety, w polskim alpiniźmie jest to rzecz znamienna, a ten zwyczaj zaczął się (delikatnie)
w latach 80-tych, a w XXI wieku przyjął rozmiary monstrualne.
Jednym z przejawów tej perwersji jest "wirus koronowy", zapoczątkowany w latach 90-tych
przez ś.p. Cywińskiego, który wylansował "koronę nazewniczą". NB też do dziś nie ma ani listy
owych "nazwanych szczytów", ani spisu jego wejść. Nie bez kozery, ta "korona" pojawiła się
po tym, jak Mistrz wrócił "na tarczy" z Hindukuszu gdzie, jak wspominał jedne z jego kolegów
"dalej rzygał niz widział"... Więc była to ewidentna psychologiczna proteza. Nie byłoby to najgorsze,
gdyby potem nie posypały się, jak z rękawa, inne "korony": Polski, świata, Wielka Tatr, P100-Tatr
etc. etc. Zostały one nawet skomercjalizowane, opatentowane etc. I akurat Padre Miau jedną
z nich (WKT) wykorzystał (podobnie jak teraz wykorzystują ja komercyjnie przewodnicy UIAGM).
Ale, bynajmniej, on jej nie wymyślił! Warto tu przypomnieć co najwybitniejszy polski alpinista,
Wojtek Kurtyka, myśli o owych "koronach"...!
Ale tego "koronowego lansu" kolega Adam jakoś nie dostrzega...
Uwaga Betona o "obseessio" była bardzo trafna i powinna dyskusję zamknąć.
Jak mawia jeden z moich przyjaciół: "żal dupę ściska"...
.