Mandaty w TPN są aktualnie (2017) - tak jak napisałem - od 50 do 500 zł.
W szczególnych przypadkach, gdy delikwent złamał **wiele** przepisów (np. hałasuje
poza szlakiem) to maksymalny mandat może wynieść do 1000 zł (najwyżej podwojony,
co w zasadzie jest na korzyśc delikwenta!).
Oczywiście, są jeszcze przypadki kiedy delikwent popełnił poważne przestępstwo,
a nie wykroczenie -- wtedy nie ma mandatu tylko jest sprawa w sądzie.
Ale tutaj nie mówimy o takich czynach jak np. celowe i bez powodu zabicie niedźwiedzia
w Parku Narodowym... (NB to miało przed laty miejsce)
Tutaj jest wywiad z tego roku (2017) z zastępcą komendanta Straży Parku:
[
portaltatrzanski.com]
więc nie ma co dywagować. Nawiasem mówiąc wysokość ta nie uległa zmianie
przez ostatnich ładnych kilka lat (chyba więcej niż 10?)
Praktyka jest jednak taka, że nie słyszałem o mandacie nawet w wysokości 500 zł.
Znam kilka przypadków mandatów na poziomie 200 zł (za zejście ze szlaku). Na ogół
jednak były one wręczane w miejscach trywialnych, tzn. tuż przy szlaku, albo wręcz
na drodze jezdnej (choć dla pieszych zamkniętej :)
Osobiście nigdy nie dostałem żadnego, więc nei widzę w tym żadnego problemu.
Co do Słowacji to nie śledzę najnowszych doniesień, ale przed paru laty dostałem odpowiedź
z TANAP że max. pokuta jest 66 EUR (ok. 300 zł - to było jeszcze przeliczane z koron i też przez
lata nie ulegało zmianie). Tam także był zapis, że przy wielu wykroczeniach górna granica
może być (co najwyżej!) podwojona, jak u nas.
Że nie jest to wielki problem widać z wywiadu z 2015 roku:
[
www.pluska.sk]
Łączna suma mandatów w latach 2009-2014 wynosiła ok. 2000 EUR rocznie. Ale trzeba podkreślić,
że połowę z tego "załatwiał" obwód Orawice, co jest powszechnie znana sprawą :)
Tak więc poza tym (niezbyt wielkim) rejonem suma mandatów wynosiła rocznie tylko 1000 EUR.
Przy czym najwięcej mandatów wręcza się na szlaku (sezonna uzavera) lub tuż obok ściezki.
Osobiście nie miałem z tym nigdy problemów, a praktykę mam z okresu 1971-2017 :)
i to z rejonów wyjętych z działalności wspinaczkowej, a więc najbardziej "zagrożonych".
Ilość "filanców" poza szlakami jest bliska zeru, a sporadyczne spotkania, jakie miałem w tym
długim okresie czasu były niegroźne, a nawet czasami sympatyczne. Pewnie dużo zależy, jak
delikwent podchodzi do Pana Filanca - lepiej się nie rzucać i być grzecznym.
Jedynym wyjątkiem jest rejon Gerlachu, gdzie jednak "o swoje" walczą nie filance, ale "vodcy"
("kilimki"). Oni nie dają mandatów, tylko dość niegrzecznie "wyganiają" delikwentów. To oczywiście
wynika stąd, że Gerlach daje im 80-90% dochodów (kiedyś to sami przyznawali w jakimś wywiadzie,
do którego odnośnika już nie pamiętam).
Nawiasem mówiąc jest to zaraza, bo obecnie na Gerlachu jest przez to ruch jak na Krupówkach.
Niedawno właśnie to obserowałem wielkie tłumy startujące ze Śląskiego Domu...
Nie wiem dlaczego ten problem tak się demonizuje i często opowiada niestworzone historie.
Dotyczy to w szczególności tych "fotopułapek" - też nie raz przechodziłem w ich rejonie i nigdy
z tego nic nie wynikło. Że czasami (wg mnie bardzo bardzo rzadko!) ktoś "wpadnie" to w końcu
trzeba sobie wkalkulowac w koszty hobby... Nie byłoby dobrze, gdyby w takich rejonach
pojawiły się tłumy.
.