> ..ze wyjscie wspinaczy poza zorganizowane (Pezetowskie) struktury na pewno troche wplynelo na ksztalt samego środowiska
> bo obowiazkowe kiedys szkolenie jakos tam ludzi ksztaltowalo (oczywiscie nie zawsze tylko na dobre ..:-)
> - tyle ze tak naprawde te struktury funcjonowaly od lat 60-tych, wczesniej jak pisze sam Wilczkowski
> "mozna sie bylo wspinac nie bedac czlonkiem Klubu Wysokogorskiego" - czyli de facto historia zatoczyla kolo ...
Pierwsze spostrzeżenie jest nad wyraz trafne. Obowiązkowe szkolenia chcąc/nie chcąc, przekazywały wiedzę o środowisku
i regułach które nim rządzą (albo są dobrze widziane). Obecna samowiedza środowiska o sobie samym jest znacząco mniejsza.
Składa się na to wiele przyczyn, a na pierwsze miejsce wsuwa się chyba umasowienie wspinania. Dla przykładu, ja sam
zaczynając przygodę z taternictwem w roku 1970 trafiłem do pokoleniowej formacji "łojantów", która do dzisiaj manifestuje
bardzo silną identyfikację wewnątrz grupową (vide doroczne zloty "łojantów" w Morskim Oku). Poza tym mogłem kolegować się
bez poczucia różnicy pokoleniowej z takimi osobowościami jak Józek Nyka, Andrzej Wilczkowski, Janusz Kurczab, Genek Chrobak
czy Maciek Popko. Było to możliwe głównie z tego powodu, że starsi koledzy mieli gdzieś zakodowane, że kontynuują więzi
wewnątrzśrodowiskowe, bo wcześniej to oni mogli się kolegować z Korosadowiczem, Staszlem, Żuławskim itd ...
Dziś jak sądzę, nie ma już takiego wewnętrznego transferu danych ani w sferze etosu ani wiedzy historycznej o naszym środowisku.
Natomiast co do powyższej uwagi Wilczkowskiego, to pełna zgoda. Jest jednak zasadnicza różnica, a tą różnicą jest skala
zjawiska. Kiedyś poza środowiskiem rozumianym jako zbiór członków klubu wspinało się może kilkadziesiąt osób. Dziś
outsiderów są tysiące, a może już nawet dziesiątki tysięcy. Jak znaleźć dla nich wspólny mianownik???
pozdrawiam W$