Przyznam, że czytając wypowiedzi osób opowiadających się za "tradycją" od lat nasuwa mi się pytanie, jak wielu z tych tradycjonalistów straciło kiedyś w górach bliską osobę. Osobę, która bawiąc się na horrorze przegięła i znalazła się za tą linią spoza której się nie wraca.
Podejrzewam, że spora część osób wypowiadających się za nie usuwaniem starego złomu ze ścian i np. nie poprawianiem stanowisk (o przelotach na wyciągu nie dyskutuję) tak naprawdę nie dostała nigdy w dupę. Nie mówię tu o obiciu dupy, ale byciu tuż obok "zabicia naśmierć".
Wielu z nas było tak bardzo blisko tej granicy... ale się udało. Było też kilku (nastu, dziesięciu) którym się nie udało. Może wypowie się ktoś kto miał taką bliską osobę której się nie udało. Czy wciąż walczy w imię tradycji? Czy imię tradycji jest cenniejsze niż przyjaciel, którego się straciło? Niech się podzieli refleksjami, bo to wszak tej właśnie osobie będzie dane wypowiadać się jako "praktykowi" a nie "teoretykowi".
mt
Wiadomość zmieniona (17-06-04 22:36)