Czołem!
być może taki wątek już był, ale przyznaję nie orientuję się w wyszukiwaniu tematów na tym forum. Z góry więc kajam się i obiecuję poprawę.
Moim marzeniem wspinaczkowym zawsze były Tatry. Ambicje (póki co) nie sięgają daleko. Myślę o drogach długich, ładnych, ale prostych. Przygodę ze wspinaniem zaczęłam ponad 2 lata temu (dobrze ponad 2, ale wstydzę się przyznawać), ale nie był to w pełni wykorzystany czas (skrótowo nazwę to "dużą podatnością na kontuzje"). Dlatego jestem na mizernym poziomie w dalszym ciągu. Panelu nie liczę, w skałach jest to ok. VI OS.
No i zaczęłam się zastanawiać, kiedy będzie ta gotowość na to, by spróbować w Tatrach? Nawet na kursie taternickim, nie chodzi mi o w pełni samodzielnie mierzenie się z nową "rzeczywistością". Dodam tylko, w ramach ciekawostki, że wspinałam się zimowo (mixt/lód), ale maxem były IV, głównie był to rodzaj nowych doświadczeń na poziomie III/III+ (szaleństwo! :D).
Co powinnam zrobić, żeby poczuć się pewniej? Co trenować? Siłę? Wytrzymałość? Czy technika na starcie jest kluczowa, czy też może naparzać tradowo w skałach ile wlezie, i jeśli tak to co "wypadałoby" robić, żeby psycha w Tatrach działała? Ogólna kondycja w podejściu pod ścianę, co by siły zostały dalej, to rozumiem.
Ot, babskie wątpliwości mnie naszły, czy aby na pewno ja w tym stuleciu poznam tatrzański granit :(
Pozdrawiam!