To w sumie uczciwy sklep - zwrócił różnicę.
Dla wyjaśnienia. Pracowałem przez ponad pięć lat w podobnym sklepie w Anglii. Mieliśmy wyraźny zakaz równania cen stacjonarnych do internetowych. Dochodziło do sytuacji, że klienci przychodzili po np. buty za 75 fuli, bo promocja, podczas gdy u nas nadal stały za 135. I nic się nie dało zrobić. Trzeba się było tłumaczyć, że się nie da, że nie możemy. Wymyślać historie, że sklep internetowy tylko użycza naszej nazwy itd. Najczęściej klient mierzył rzeczone buty i zamawiał je przez jakiegoś appa na telefonie, czasem w naszej obecności ;) Gorzej było, gdy klient wpierw kupił buty, a później wracał i żądał zwrotu kasy. Jako że buty nie były wadliwe, mógł dostać tylko credit note, czyli voucher do wykorzystania w sklepie - nie było do końca tak źle, jest ich ponad 400 w UK. Voucher nie działał w sklepie internetowym! I tutaj się można było nasłuchać, poznać słownictwo :))
W zeszłym roku wprowadzono dostawę za darmo do sklepu. Czyli chcąc dane buty w internetowej cenie, klient mierzył je u nas, zamawiał przez neta, kilka dni później odbierł paczkę u nas, mierzył jeszcze raz i jeżeli mu się podobały, to brał, a jak nie - to mógł oddać za pełny refund, czyli pełny zwrot gotówki - sklepy internetowe rządzą się innymi prawami. I mógł oddać je na miejscu, u nas w sklepie, bez żadnych kosztów. Oczywiście sklep stacjonarny nic z tego nie miał, poza dziurą w utargu.
Jakoś w zeszłym roku również wprowadzono w końcu gift cardy, które można było realizować poprzez internet. Czyli, jeżeli klient zapytał, albo miał uczynnego sprzedawcę, to przy zwrocie naszego, stacjonarnego towaru, mógł za swój credit note, kupić gift card do wykorzystania w internecie.
Masz szczęście, że mieszkasz w Polsce. U mnie Miura to cena rzędu 120 funtów - droższe są może tylko Andrea Borini, albo w tej samej cenie. Do tego w sklepach, gdy się upomnisz, honorują ceny internetowe, zwracają nadwyżki. Żyć, nie umierać ;)