Przejrzałem pobierznie tę dyskusję i odnoszę wrażenie, że Dzikowi (a i reszcie) umyka właściwy kontekst w jakim nalezy postawić organizację społeczeństwa jako takiego.
Kłótnia sprowadza się właściwie do tego jaki system służy lepiej "wzrostowi", czy raczej osobliwie pojmowanemu postępowi. USA jest super bo tam jest super rozwój (czyżby? od czasu kryzysu naftowego i demontażu systemu z Bretton Woods, czyli od końca "złotego trzydziestolecia" wzrost PKB jest w USA mizerny) a Europa jest beee bo postępu nie ma. Mierząc PKB z pewnością jest tu gorzej, ale przyrównując do Chin to obydwa wskaźniki się nie liczą, pamiętać tu należy że Chiny utrzymują ten wzrost już od 20 lat! (tak na marginesie PKB to narzędzie do bani, ale o tym kiedy indziej).
Jak pisał niejaki Bauman, istotą tego postępu jest właściwie tylko "robienie postępów" dla samych siebie. Co w praktyce sprowadza się do tego, że pracujemy dłużej niż nasi ojcowie nie mając czasu ani na wspin, ani na rodzinę, po to, żeby nowy model komórki mieć co 4 miesiące a nie co 2 lata. I ta jest właśnie istota modelu rozpasania konsumpcji made in USA.
Czy ten ersatz szczęścia jakim jest nowy model komórki (radość przez kilka godzin, zastąpiona szybko głodem na jeszcze nawszy model) zbliża nas rzeczywiście do realizacji szczęścia?
I tu pojawia się zasadnicze pytanie, czy lepiej żyć szczęśliwie w mało dynamicznym systemie, czy cierpieć nerwicę i strach w systemie stawiającym na efektywność? Ja nie mam wątpliwości. A czy system z optyką socjalną faktycznie musi być (jak chcą wszyscy neoliberałowie) tak nieefektywny? Jest mnóstwo przykładów że nie.
Jeśli obiektywnie skonfrontować filozofię efektywności USA (czyli de facto neoliberalizm i darwinizm społeczny), i welfare state Skandynawskiego nothlandu (jaki dla mnie właśnie jest istotą europejskości) okazuje się, że Europa ma wcale dużo do zaoferowania.
Otóż wg badań agendy ONZ do spraw jakości życia, wszytskie kraje "socjalistycznego" nothlandu europy wyprzedzają USA. Wyprzedzają je również wg rankingu atrakcyjności dla inwestorów (przy wysokich podatkach i osłonach socjalnych, które rzekomo morduja gospodarkę!). To wszystko dzieje się w systemi egalitarnym w którym udział w powszechnym dobrobycie ma lwia część społeczeństwa. W praktyce widać to wyraźnie w nazwach firm i marek. IKEA czy NOKIA to marki znane również w USA.
Efektywność zaś USA oparta na zwierzęcym prawie silniejszego powoduje, że z rozwóju, choć niezłego korzysta tylko część społeczeństwa powodując jego pękanie i rozpad. USA to nie tylko willowe dzielnice ale i morze slumsów. Wg pomiarów liczba biednych rośnie. USA ma najwyższy wskaźnik penalizacji na świecie, znacznie wyprzedzając Rosję! USA to również agresja na ulicach i zjawisko "working poor". Dalszy bieg wypadków zmierza do społecznego wybuchu.
Poza tym doktryny wolnego handlu, będące rekonstrukcją dobrze czującego się kolonializmu w starym stylu, w nowym ubranku, jakie wuj Sam narzuca światu powodują, że USA bogaci się pracą... ale innych dzisiątków milionów Azjatów, Afrykanów i np Polaków. Łatwo chwalić, że gdzieś się żyje lepiej a ganić że gdzieś gorzej. Głupio jeśli to "lepiej" wynika z tego, że gdzieś jest gorzej. Fajniej być panem w metropolii niż niewolnikiem w koloniach. Nie wynika jednak z tego, że jeśli niewolnik przebierze się w garnitur pana i zacznie mówić jak on przestanie nim być.