W sumie jak sięgam pamięcią, to było tego naprawdę sporo. Acid Drinkers, Cannibal Corpse, Vader, KAT, Tiamat, Antrax, Kreator, Pantera...
Wszystko to przelatywało przez moje uszy. Więc szczerze mówiąc wkurwia mnie, jak bredzisz, że nie wiem, o czym mówię.
Część rzeczy słuchałem w całości i grzecznie dziękowałem za pożyczenie kasety, czasem po paru sekundach równie grzecznie zdejmowałem słuchawki i dziękowałem za użyczenie walkmana. Inne słuchałem sam z przyjemnością, jak np. Metallikę czy Megadeth. Zresztą nadal lubię tego czasem posłuchać.
Ostatnia płyta metalowa, jaką kupiłem, to parę lat temu Roots z namowy Szaleńca i przyznaję, że to bardzo dobry album. Ale ja go słucham na zasadzie odskoczni i właściwie bez motywacji muzycznej, a raczej z czysto emocjonalną. Motywacja muzyczna zaś poza emocjami winna jednak zawierać pierwiastek estetyczny. Same emocje towarzyszą bowiem różnym sytuacjom, np. rażeniu prądem.
Jak byłem gnojkiem w podstawówce, to zaśmiewałem się do rozpuku z ludzi, którzy krytykowali metal na poziomie wartości. Dziś uważam, że ogólnie rzecz biorąc, metal istotnie lansuje złe wartości. Nie jest to muzyka instrumentalna przecież, ale zawierająca warstwę tekstową i całą otoczkę okładek itd. Pomijając oczywiste zło tkwiące w radykalnym nurcie, który jest po prostu promocją relatywizmu, całość ma formę filozofii dla ćwoków. Jest to szkodliwe dla młodzieży. Jednak Elvis nie lansował antywartości, po prostu ruszał dupą i to ludzi szokowało (Elvis-pelvis). Ale sama muzyka... czym to się różni w warstwie wartości od Nat King Cole`a?
W każdym razie, nie jesteś dla mnie partnerem do dyskusji o muzyce. Sam przyznajesz się, że nic nie wiesz o jazzie, co skreśla Cię jako poważnego rozmówcę. W końcu jesteś już starym koniem!
Nie potępiam Cię za to, ja np. nie jestem zbytnio oblatany w poezji. Każdy z nas ma pewnie jakieś braki na polu kultury. No ale na Boga... nie pouczaj mnie w tematach muzycznych!
Proszę, mam tu coś dla Ciebie, co ostatnio wpadło mi w ucho dzięki koledze, smacznego: