"Dobrze Manu ,że nie negujesz swoich poglądów bo inaczej groziłoby to schizofrenią" nie rozumiem, moze dlatego ze mylisz skutek (objawy) z przyczyna. Malzenstwo nie musi kojarzyc sie z cierpieniem, bedzie tak dopiero wtedy gdy zeby osiagnac cos o co wystarczy sie dogadac bedziemy musieli cierpiec albo udawac cierpienie tak jak Ty doradzasz (albo nawet stosujesz?) Z tym ze to udawane cierpienie (chodzenie w kolko, osowienie) moze sie zamienic w prawdziwe kiedy u zony nie poskutkuje bo dla niej wazniejsze bedzie zebys posprzatal piwnice, skopal ogrodek albo moze w koncu nauczyl sie prasowac. Zreszta, nie musi chodzic o takie bzdury, (chociaz dla niektorych kobiet bardzo wazne), znam przypadki gdy kobieta zaczela byc zazdrosna (najprosciej mowiac) o wspinanie. I zwalczala je tak jakby to byla jej rywalka, nie zdajac sobie sprawy dlaczego o wspinaniu swojego meza moze myslec tylko z nienawiscia.
I wogole to nie chce mi sie na ten temat dyskutowac, czasem tylko podejrzliwy sie robie, bo znam wiele rozwiedzionych ludzi ktorzy pamietam jak mowili: my jestesmy szczesliwi bosmy sie dogadali. I po jakims czasie, 3, 5, 7, a nawet znam jednego profesora Uni. ze po 28 latach okazuje sie ze to tylko jedna osoba sie "dogadala" a ta druga poszla dla "swietego" spokoju na ustepstwa.
Pozdrawiam