czesc!
przepraszam ze tematem odbiegam od innych tematow na forum, ale sezon zbliza sie wielkimi krokami, a wraz z nim moj coroczny problem strasznego strachu przy przejsciu z panel na swieze powietrze. Wyobrazcie sobie taka sytuacje: Trawers na podcietych plytach, patrzac w dol widzicie ostra krawedz plyt a pod nia rozmyte piargi dokladnie pod butami ale jakies 120 metrow nizej, raczki poca sie tak ze na skale zostaje tlusta smuga, chwyty nawet sa, trudnosci umiarkowane, 6- ale kazdy krok trwa 5 razy dluzej bo z kazdym krokiem oddalacie sie od haka a nastepnego jeszcze nie widac, i w tym momencie: frrrrt, frrrrrt, jebudu, jebudu, spada kilkanascie kamoli i obcina wasza nowa kolorowa line jakies 3 metry pod dupa. Nie chodzi mi o to co w takiej sytuacji konkretnie zrobic, tylko czy macie jakies wyprobowane sposoby (modlitwa do sw Antoniego, mantra, liczenie do 100 itp) aby nie dopuscic do paniki. Kiedys probowalem zastosowac sie do rady: wyobraz sobie ze umarles, nie ma cie. Ale za kazdym razem wyobrazalem sobie wystrzalowy pogrzeb, i chcialo mi sie tylko plakac.
Z gory dziekuje.
Manu