Buszując po stronach www...

07 paź 2004 - 11:38:32
[www.olimp.ceti.pl]

John Long – Magna Karta Łojanta
"Poznanie zasad wspinania to tylko połowa sukcesu."
Tłumaczenie: „Dzik”


Piętnaście lat temu, otoczony przytłaczającym cieniem Błękitnych Gór południowej Australii, spędziłem noc w rozpadającym się szałasie dla wspinaczy. Wewnątrz popisane ściany, na których jakiś jemioł napisał Kodeks Etyczny Lokalnych Łojantów. Zasada pierwsza: Nie ma żadnych zasad! I to jest zasada, która się przeplata jak niekończąca się lina po przez nasz cały światek od pierwszego dnia w którym protoplasta wspinaczki zawiązał swoje obkute gwoździami buty, aby wyruszyć na skalny szlak.

Jednak ten uniwersalny kodeks ma wiele obejść i wyjątków. Swoisty ser szwajcarski. Mimo, ze anarchia jest naszym credo i rzadko kiedy uznajemy jakiekolwiek nakazy, zakazy i autorytety, to jednak bez żadnych zahamowań osądzamy postępowanie innych na podstawie tego, jak dobrze, lub źle przestrzegają wszystkich niepisanych nakazów, zakazów, reguł i obostrzeń, które rządzą nasza komuną. Co ciekawsze, to te nasze niepisane prawa przewyższają swoja zawiłością Talmud, a objętością dorównują zbiorom biblioteki narodowej. Dla nas to nie ma kompletnie żadnego znaczenia, że nasze reguły i wymagania zmieniają się jak w kalejdoskopie, w zależności od osoby i danej chwili. Jednak bezwzględnie wymagamy aby każdy łojant dogłębnie znal ten niepisany kodeks i rygorystycznie go przestrzegał. Złamiesz choć jeden paragraf, a my publicznie i prosto w twoje oczy wygarniemy tobie tak, ze poczujesz się jak najgorsza zużyta szmata.

Opluwanie kolegi łojanta to urocza i misterna sztuka. Pierwszy raz kiedy usłyszałem mistrza w swojej oracji miałem lat 17; byłem ot początkującym smarkiem siedzącym przy ognisku na Camp 4 w Yosemitach, wsłuchującym się w dyskusje rozpalone do czerwoności przez ognista wodę Bali High. Aż w pewnym momencie ktoś zszedł na temat kolegi Marka K. W tym momencie, na sam dźwięk imienia tego gada, twarz starego łojanta poczerwieniała jak piec martenowski, spęczniała jak wulkan, para buchnęła i rozpalona lawa nienawiści wylała się z ust starego wyjadacza. Wiązka, którą usłyszałem była kwiecista i urozmaicona jak majowa łąka. Ten ryk gniewu wzywał o pomstę niebo, piekło i wszystkie żyjące i nie żyjące istoty. Duchy przodków, Indian a także Monitu. Wszystkie przekleństwa, wulgaryzmy, obelgi i bluźnierstwa były utkane w misterna koronkę godna wieszcza! Aby dodać wyrazistości i głębszego kolorytu, nasz ranny niedźwiedź, wplótł parę hiszpańskich przekleństw dla okrasy. Siedziałem jak wryty i nie mogłem wyjść z podziwu! Krasomówca! Geniusz objawiony!

Na czym polegało przestępstwo Marka K.? Otóż ten niewychowany cham, ukradł króciutka drogę, która „należała” do starego łojanta. Dziadek nigdy jej nawet nie dotknął swoja stopą, ale przez ostatnie osiem lat przymierzał się do tej nowej drogi. Oczywiście Starosta był pewien, ze Marek K. rozumiał układ i nie usiądzie bez sensu na nie swojej grzędzie. Nie dość, ze zaorał na trzy palce, to tchórz i miernota wspinaczkowa wbiła zbyt dużo spitów, co wybitnie obniżyło trudności techniczne, nie wspominając już, że piękna droga została bezpowrotnie zniszczona.

Dawno przeminęły z wiatrem czasy, kiedy wbijanie zbyt dużej ilości spitów na drodze prowadzącej przez lico ściany było uznawane za czyste tchórzostwo. Z rzewnym sentymentem wracam do jakże odległych czasów kiedy w 1973 roku wraz z kolegami wspinaliśmy się na dziewicze ściany w Suicide Rock (Kamień Samobójców) w południowej Kalifornii. Najtrudniejszym pociągnięciem było wbicie pierwszego spita. Aby utrzymać pewien dreszczyk emocji, ten pierwszy spit musiał być obowiązkowo wbity przynajmniej mile morska od ziemi.

Za każdym razem powtarzała się ta sama sytuacja. Prowadzący drogę wypalał jak z procy na gładka jak glazura ścianę i wspinał się tak długo, aż jakikolwiek bezpieczny powrót na ziemie był niemożliwy, to było mniej więcej jakieś 30 stop nad ziemia. Nagle zastygał w tym punkcie jak słup soli i cicho mamrotał coś spod nosa, że zalazł jakąś ryskę lub wystający kancik na tyle dobry, aby zrobić krotka pauzę na wiercenie pierwszego spita. Na sam dźwięk tak niegodziwej i tchórzem podszytej intencji lidera, chór cymbałów stojący na dole doszczekiwał jak jeden mąż standardowa piosenkę: „Co Ty chcesz zrobić! Na miłość Boska, przecież nawet jak zaglebujesz z takiej wysokości to się nawet dobrze nie podrapiesz!” Po takiej obeldze, nasz gieroj posunął się następne 10 stop do góry bez żadnego ubezpieczenia, a już z takiej wysokości błąd w sztuce na pewno zakończyłby się albo paraliżem albo sosnowym piórnikiem w zależności jak danego fatyganta utuliłaby matka ziemia. W tej właśnie chwili Prawdziwek przypominał sobie podstawowe przykazanie Kodeksu Łojanta: po pierwsze, powiedzieć cymbałom na dole aby poszli w cholerę i zamilkli, po drugie wbić pierwszego spita! Następnie nasz pionier zjeżdżał na dół, przysuwał sobie kamyczek , siadał i bujał się tam i z powrotem jak sierota wojenna, aż do momentu kiedy zęby przestały wygrywać zdrowaśki. Oczywiście sam fakt, ze wykonał coś, co nikt inny o zdrowych zmysłach by nie wykonał, nie dawał naszemu junakowi żadnych specjalnych przywilejów, ale pozwalał mu na wyszydzenie jakichkolwiek dokonań jego następców.

Już mnie nie pociąga prowadzenie dróg horrorów. Jak większość wspinaczy, wspinam się na panelach lub dość łatwych drogach sportowych. Aczkolwiek często bawią mnie spory „sportowców”, którzy wyzywają się nawzajem z powodu niekończących się pogwałceń „zasad” etyki wspinaczki. Ktoś nieświadomy użyje nakolanników, aby wyłoić kolankowe chwyty tylko po to aby dowiedzieć się od gawiedzi, która woli stracić swoje jajka niż użyć tak niegodziwych udogodnień, że takie wejście jest bez wartości, a wręcz oszustwem! Już nawet nie wspomnę o obelgach rzucanych na tych co śmią używać chwytów po za wyznaczana droga!!!

No i oczywiście jest też nieśmiertelna żerdź do wpin. Rafal ma taka, ale jak on jej użyje w akcji to Kazik go wyzwie od maminsynkow, cieci i wszelakich lebiod. Jednak z drugiej strony żerdź Kazika jest dłuższa od wędki na merliny ale Kazik łoi 5.14 wiec jego żadne zakazy i nakazy, które obowiązują Rafala nie dotyczą. Nie wolno zapomnieć o Zuzi! Faktem jest, ze bez problemu zrobiła Astromena solo i to w stylu klasycznym, ale nic w tym dziwnego! Ona się wspina każdego dnia i jest giętka jak wierzbowa witka. Każdy łojant jak ma taka kondyche to pociągnie ta drogę. Też mi k*** osiągniecie!

W tym wszystkim zapomniałbym o szóstym paragrafie Kodeksu, naskrobanym kreda na deskach australijskiego schroniska: „Rezerwujemy prawo do złamania wszelkich zasad!” . Innymi słowy, róbta co chceta. Oj, pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
Podziel się:
Temat Autor Wysłane

» Buszując po stronach www...

Konyagi Ice 07 paź 2004 - 11:38:32

Re: Buszując po stronach www...

Macek 07 paź 2004 - 16:38:30

Re: Buszując po stronach www...

odzefos 08 paź 2004 - 04:26:33



Nie możesz pisać w tym wątku ponieważ został on zamknięty