O kulturze

Piotruś
19 wrz 2003 - 15:56:31
Zdradziłem sam siebie. Rano, po śniadaniu, usiadłem przed lustrem i ściąłem włosy. Starymi, lekko pordzewiałymi nożyczkami, z czarnymi uchwytami pozbyłem się marzeń, odebrałem własnemu istnieniu ostatnie symbole nadające jakikolwiek sens. Za podkład puściłem Kashmir, starych dobrych Led Zeppelin. Z każdym riffem na podłogę opadały kosmyki włosów. Dokonawszy egzekucji wkroczyłem do opuszczonego pokoju rodziców, pokrytego warstwą kurzu, jakby przykrytego śnieżnym dywanem minionych lat. Białą koszulę zapiąłem pod szyją, zawiązałem krawat i wbiłem się w wytarty garnitur koloru grafitu. Teraz wyglądam jak typowy yuppie. Pogrzeb zakończony. Rzeczywistość przemaszerowała po ideałach niczym oddział hitlerowców w czarnych mundurach i wysokich butach. Szwadron śmierci przystrojony w wizerunki orłów i swastyki. Jeden z ptaków oderwał się z materiału, urósł i wzbił się pod niebo. Sięgnąłem ku niemu, ze łzami w oczach, chciałem zjednoczyć się z nim i wzlecieć wprost w wolność. Niebo koloru zmęczonego bladego błękitu zdawało się być tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Ale to tylko ułuda. Sen wywołany zagubionym wspomnieniem, bez prawa do istnienia, rozciągnięty na aborcyjnym stole. Zostanie uśmiercony zanim się narodzi. Orzeł na przekór okrutnej prawdzie sunął wciąż w przestworza. Zestrzelili go za pierwszą próbą. Ja uciekałem dłużej, przez to upadek był boleśniejszy.
Spowiedź. Pogrzeb. Potępienie
Gdy wychodzę z domu drzwi zostawiam otwarte. Wierzę, że kiedyś ktoś o litościwym sercu przyjdzie i zabierze wszystkie symbole upadku. Do żadnego z nich nie jestem przywiązany, wręcz przeciwnie ich obecność powoduje niezmierzony ból, niczym cierń wbity w skroń. Idę do szpitala, choć bez nadziei na wyleczenie ran spowodowanych upadkiem, raczej wiedziony przyzwyczajeniem, albo wspomnieniem kogoś, kto tam bywał. Szary asfalt wije się monotonnie, a ja nie potrafię już podnieść głowy by spojrzeć w błękit nieba i biel chmur. W dzieciństwie wciąż patrzyłem w górę. Ostrzegali mnie: Uważaj na Słońce. Nie posłuchałem. Wpatrywałem się w rozjarzoną kulę ognia, aż uszkodziła mi oczy. Odtąd uciekałem od światła i schowany w ciemnościach pokochałem mrok. Mrok we wszystkich odmianach i ze wszystkimi aspektami, aż po wieczną śmierć włącznie. Jeśli coś mi pozostało to tylko to doskonałe zapomnienie, lekkość braku jakichkolwiek ciężarów.
Mam na ciele dwa tatuaże, głowę Indianina i koptyjski krzyż nazywany egzotycznie: Ankh. Oba nic już dla mnie nie znaczą. Trzeba je usunąć, najlepiej wraz ze skórą, w orgii bólu. Ból jest ważny. Ból pomaga zapamiętać jak ważne było to, co utraciło się bezpowrotnie. Nigdy za wiele bólu i krwi. Indiańskie kobiety na znak żałoby rozdzierały sobie paznokciami skórę, ścinały włosy i krzemiennym toporkiem odrąbywały mały palec. Wszyscy jesteśmy kobietami, straciliśmy męskość, a to, co nosimy między nogami to jeszcze jedno zbędne wspomnienie dawnych dni. Na kastrację jeszcze przyjdzie pora, teraz musi wystarczyć zachowanie godne przynajmniej tych zrozpaczonych kobiet. Ich mężczyźni odbywali rytualny Taniec Słońca raniąc się, rozszarpując własne ciało, znacząc się na całe życie i przezwyciężając ból. Ja jako dziecko odbyłem swój taniec spoglądając wytrwale w stojące w zenicie Słońce. Odznaczyłem całe życie blizną ciemności.
Idę poboczem, a drogą powolutku sunie taksówka. Jedzie obok mnie, z szybkością moich kroków. Przez okno z opuszczoną szybą widzę kierowcę o twarzy pooranej bliznami i ogorzałej przez długie lata. Mój Charon, przewoźnik czekający na chwilę, gdy zapragnę wsiąść do łodzi i przepłynąć na drugi brzeg Rzeki Zapomnienia. Jeszcze nie. Zostały symbole do usunięcia i cienie marzeń do wymazania, zmiana musi być doskonała, bez zarzutu. Gdy zabijasz rób to dokładnie, metodycznie, krok po kroku, bez pośpiechu. Każdy metr przybliża kolejny etap, białe ściany szpitala i wodospad bólu, jedynego odczuwanego jeszcze wyraźnie bodźca. Później nie będzie już nic. Coś się skończy, lecz nic się nie zacznie. Niektóre chwile są ostateczne. Niektóre prawdy są kłamstwem. Tylko jedna religia przyniesie zbawienie. Tak wiele potępienie. Każde słowo z jakiegoś punktu widzenia jest grzechem. Każdego czynu powinno się żałować. Śmierć zawsze przynosi ukojenie. Tylko nicość jest czysta. Hałas. Każda barwa to krzyk. Pozostanie czerń i biel. Reszta jest milczeniem.
Opuszczam powieki i z zamkniętymi oczami robię trzy ostatnie kroki, identyczne, odmierzone, połykające przestrzeń i wypluwające ją za mną. Otwieram oczy i patrzę na szpital. Duży budynek z białymi ścianami, wewnątrz korytarze, białe, wypełnione chodzącymi bez celu ludźmi w białych fartuchach, uśmiechających się sztucznie by zaprezentować równiutkie białe zęby. Biegnę tymi korytarzami. Nie wiem czy uciekam, czy dążę do celu. Odpycham kolejne postacie stojące na drodze. Ściany wybrzuszają się, wyrzucają koślawe wypustki, które próbują mnie dosięgnąć, wijące się białe larwy. Na Arrakis, zwanej Diuną, podobne im kształtem, choć wielokroć większe czerwie, inaczej piaskale wyłaniały się z pustyni by nieść zagładę. W szpitalnych murach zagłada jest mniejsza i bielsza. Łatwo uznać ją za niegroźną, a zabija równie skutecznie. Zabrała ją. Widzę długie czarne włosy kontrastujące z bielą ścian i fartucha. Obraca się ku mnie powoli, z opuszczoną głową, tak, że włosy spływają kaskadą zakrywając policzki. W końcu dostrzegam twarz i puste oczodoły straszące czernią. Bólu przybywaj.
Śniłem ostatniej nocy o młodości. Młodości uciekającej długimi tunelami. Uciekającej tak szybko, że nie potrafiłem nadążyć, dotrzymać jej kroku. Razem z nią uciekał cały świat, marzenia, ideały i niewykorzystane pomysły. Siedziałem z Gandalfem i Bilbem przed hobbicką norą i paliłem fajkowe ziele. Nasypałem je na kartkę zapisaną drobnym pismem, z dużymi inicjałami na dole. Kiedyś przeczytałem ten list, bo słowa tam zapisane przeznaczone były dla mnie, ale czas pożarł przyjemność, jaką wtedy czułem. Słowa usychają jak liście na wietrze. Spadają, wysychają i skręcają się. Teraz odczytałbym tylko kłamstwa o przeszłości. Zwinąłem kartkę i włożywszy jeden koniec powstałego skręta do ust przypaliłem drugi od płomienia igrającego na lasce Gandalfa. Paliliśmy powoli, ja skręta, oni fajki. Szalone wizje przetaczały się przed naszymi oczami. Powstawały w umysłach każdego z nas osobno, ale oglądaliśmy je wspólnie, gdy przybierały materialną postać i uciekały w świat. Stworzyliśmy setki koszmarów, potworów i zniekształconych postaci zła. Czas płynął niemiłosiernie i czułem jak moje dni giną w jego odmętach. Moi towarzysze nie czuli mijających godzin, ja starzałem się co sekundę. Każde ziarnko piasku przesypujące się w klepsydrze odbierało jedno marzenie, jedno małe szczęście z przeszłości i skrawek nadziei na przyszłość. Z każdym ziarnkiem czułem coraz większą nienawiść, a bohaterowie młodości wspierali moje szaleństwo. Upadek całkowity, porażka doskonała, apokalipsa osobistych snów. Oto uwielbiane postacie minionych lat pogrążyły się wraz ze mną w ciemności. Został jeszcze żal. Obudziłem się, a wielki smok pokryty czerwoną łuską połknął pierścień. Żal wciąż płonie.
Czarnowłosa kobieta o pustych oczodołach rozsypuje się w proch. Pora opuścić piekło białych ścian. Wybiegam ze szpitala i kieruję się do drugiego budynku identyfikującego mój ból. Opustoszałymi ulicami docieram do ruin kościoła. Ogromny, górujący niegdyś nad miastem teraz jest ledwie kupą kamieni. Kataklizm nie oszczędził imponującej kopuły, strzelistych filarów ani ozdobnych łuków. Wielokolorowe witraże rozsypały się w miliony okruchów szkła, które ranią moje bose stopy. Trwa tylko stalowy krzyż, niegdyś wieńczący budowlę. Siadam w jego cieniu. Rozpościera nade mną ramiona jak przez lata utraconej niewinności. Ronię jedną łzę nad utraconą wiarą. Tylko jedną, na więcej nie znajduję potrzeby. Kiedyś było mi łatwiej płakać.
Usiadłem w kucki na balkonie, późno w nocy i z wysiłkiem zmusiłem się by zapłakać. Słona woda spływająca z oczu oczyszcza duszę. Wtedy łatwiej przyznać się do strachu. Anioł z białymi włosami usiadł naprzeciw i otarł moją twarz z łez. Nie powiedział ani słowa, czekał w milczeniu. Zapytałem go czy wie jak wygląda piekło. I czy będę tam tak straszliwie cierpiał. Chciał wiedzieć, dlaczego o to pytam. Odparłem, że dobro zawiodło moje oczekiwania i nie mam już sił ani ochoty by dać mu drugą szansę. Teraz zanurzę się w destrukcji i nienawiści. Zło jest łatwiejsze, a ja mam dość trudności. Nie potrafił odpowiedzieć. Ja już też nie potrafię znaleźć żadnej odpowiedzi. Dlatego nie słucham pytań.
Kiedyś, dawno temu byłem mnichem. To było jedno z moich wcieleń. Postawiony przed próbą zawiodłem, upadłem opętany namiętnością, straciłem wiarę. Moje modlitwy nie zostały wysłuchane, a spełnione prośby nie dały za wiele. Co teraz powinienem uczynić? Ku jakiej bestii wznieść modły? Oddaję duszę, bo jej nie potrzebuję, pragnę tylko zapomnienia i nieistnienia. Herezja zakorzeniła się w moim skażonym marzeniami umyśle, a co gorsze i bardziej godne potępienia w sercu. Jakim znienawidzonym jest świat, w którym nie można uzyskać odpowiedzi na wszystkie pytania. Zatem nie szukam żadnej. Nie pragnę już wiedzieć, skoro nigdy nie doświadczę pełni poznania. Skoro będą tajemnice, których nie przeniknę umysłem, niech każda zostanie nierozwiązaną zagadką. Nie dam satysfakcji temu, który je wymyślił i nie zmarnuję ostatnich chwil na bezcelowe poszukiwania prawdy. Prawda jest jedna: absolutnej prawdy nie ma!
Stoję na pustyni, torturowany samotnością, zżerającą duszę jak drapieżnik padlinę. Trwam pośród palonych słońcem piasków przez czterdzieści dni i drżę z zimna przez czterdzieści nocy. Nie poddaję się, choć Bóg woła mnie po imieniu każdego świtu i o zmierzchu. Nie odejdę stąd, pustynia to mój dom. Czemu On nie przyjdzie do mnie? Czekam. Czyż w rozstaniu nie ma zawsze winy obu stron? Chciałbym, aby usiadł kiedyś przede mną jak ów anioł, który otarł łzy z mojej twarzy.
Moja zatruta barbarzyńska krew wzywa mnie do walki, nie zezwala na bezczynność, a ja tak bardzo pragnę się w nią zanurzyć. Przodkowie zabijali na wielu polach bitew, pod różnymi sztandarami. Ginęli za kilka krajów, a żaden nie przyjął nas jak swoich. Porzucone dziecię niechcianego narodu. Oto kim jestem. To definiuje mój upadek i niechęć do własnego kraju. To nie jest kraj mojej krwi, skoro nie potrafi zaakceptować mojej odrębności. Zawsze byłem inny. Przez krew, przez marzenia, przez serce, przez pragnienia. Pycha i duma. Dziedzictwo krwi daje mi prawo do dumy.
Po przodkach odziedziczyłem duże dłonie i wytrwałe serce. A po jednym z wielkich wieszczy miłość do poezji i opowieści. Prostotę serca i skomplikowaną wielkość ideałów.
Wiele razy pytałem: kim byłem w minionych wcieleniach. Jaki miałem wkład w wydarzenia dawnych wieków? Odnajduję siebie na polach zasłanych czarnymi krzyżami, leżącego pośród nich jak brat. W ustach mam krwawy smak porażki. Innym razem stoję po drugiej stronie walcząc za wschód przeciw cywilizacji. Zawsze na końcu czeka zdrada i poniżenie. Rozgoryczenie zbierane przez stulenia eksploduje we mnie, wybucha wulkanem gniewu. To silniejsze uczucie niż przywiązanie do życia i teraźniejszości. Dziedzictwo mieszanej krwi woła ku sobie, żąda ofiary, wypełnienia misji mi zleconej. W długim tunelu, w którym stoję spoglądają na mnie twarze przodków czasem tak wrogich sobie. Ulepiony z dwóch rodzajów gliny, dla jednej jednak krwi czuję silniejsze przywiązanie. Z drugiej wybieram tylko talent, dar słowa pisanego, który nigdy nie zdołał wypłynąć z zakamarków umysłu.
Zresztą Bóg wielością obdarzył mnie talentów, jednak, gdy sięgnąłem po nie, by skorzystać z owych darów według własnej woli, odebrał mi wszystkie. W chwili, gdy po nie sięgałem, gdy czułem moc w końcach palców i na końcu języka.
Tyle wcieleń mam za sobą. Postacie krańcowo różne. Upadły mnich i wojownik, szaleniec i artysta, spokojny przykładny mąż i ognisty kochanek. Próbowałem połączyć te awatary mojej osobowości, stworzyć jedność, ale okazało się to niemożliwe. Teraz trzeba zapłacić za nieudaną próbę.
Żal mi tylko namiętności. Ona najtrafniej definiuje moją osobę, chciałem żyć dla tych krótkich chwil spełnienia, wciąż odczuwam ślady radości, jaka była moim udziałem. Teraz mam tylko samotność. Brakowało mi zawsze kobiety, jej pełnych piersi i silnych ud. Wciąż tęsknię za dotykiem miękkich włosów.
Kochałem kiedyś boginię. Przybyła do mnie wprost z morskiej piany, zachwycająca nagością. Jej ciało mógłbym nazwać doskonałością. Zanurzyłem się w nią ze świadomością doświadczanej rozkoszy; rozkoszy, która usztywniła ciało i poraziła bezradnością. Onieśmielony nieporadnie kosztowałem owocu miłości. Moja cielesna przeciętność zanurzyła się w jej perfekcji. Teraz nie potrafię odnaleźć spełnienia. Gdy zakosztowałeś słodyczy z łona bogini, żadna kobieta nie przyniesie już rozkoszy i zaspokojenia.
To najokrutniejsza reguła życia: za chwile największego szczęścia trzeba płacić wieczną udręką. Zostałem potępiony za życia, śmierć niczym mnie już nie może przerazić. Moje schody do nieba zmieniły się w autostradę do piekła.
Podziel się:
Temat Autor Wysłane

» O kulturze

Piotruś 19 wrz 2003 - 15:56:31

Re: O kulturze

GZ 19 wrz 2003 - 15:59:18

Re: O kulturze

Piotruś 19 wrz 2003 - 16:05:01

Re: O kulturze

Dynia 19 wrz 2003 - 19:33:41

Re: O kulturze

Piotruś 19 wrz 2003 - 19:35:10

Re: O kulturze

Dynia 19 wrz 2003 - 19:38:18

Re: O kulturze

captain 19 wrz 2003 - 20:18:51

Re: O kulturze

wara 19 wrz 2003 - 20:51:47

Re: O kulturze

Dynia 19 wrz 2003 - 20:57:45

Re: O kulturze

Dynia 19 wrz 2003 - 20:59:23

Re: O kulturze

marcin 19 wrz 2003 - 21:36:55

Re: O kulturze

Dynia 19 wrz 2003 - 21:48:05

Re: O kulturze

Piotruś 19 wrz 2003 - 22:08:16

Re: O kulturze

Dynia 19 wrz 2003 - 22:16:40

Re: O kulturze

Piotruś 19 wrz 2003 - 22:27:55

Re: O kulturze

Dynia 19 wrz 2003 - 22:31:06

Re: O kulturze

Piotruś 19 wrz 2003 - 22:32:38

Re: O kulturze

Dynia 19 wrz 2003 - 22:35:14

Re: O kulturze

Piotruś 19 wrz 2003 - 22:38:04

Re: O kulturze

Pieszczoch 19 wrz 2003 - 22:16:45

Re: O kulturze

Piotruś 19 wrz 2003 - 22:30:21

Re: O kulturze

Dynia 19 wrz 2003 - 22:36:08

Re: O kulturze

Piotruś 19 wrz 2003 - 22:42:59

Re: O kulturze

Ginsztek 20 wrz 2003 - 21:25:00

Re: O kulturze

Piotruś 20 wrz 2003 - 22:18:42

Przeczytałem, choć nie całe...

Owiec 26 wrz 2003 - 18:30:57

Re: Przeczytałem, choć nie całe...

Piotruś 27 wrz 2003 - 23:36:25



Nie możesz pisać w tym wątku ponieważ został on zamknięty